Lot do Tbilisi
Skandaliczny przykład piętrowej wręcz niesubordynacji panującej w wojsku wolskim:
- brak szacunku dla arcyważnych planów Głowy Państwa,
- rządowy spisek graniczący z buntem wobec osoby Prezydenta,
- a zarazem jawnie prowokacyjne lekceważenie rozkazów Zwierzchnika Sił Zbrojnych.
Spis treści
Wizyta w Gruzji
W dniu 12.08.2008 nieustraszony prezydent Lech Kaczyński, ze wsparciem przywódców Litwy, Łotwy i Estonii, wyruszył z odsieczą dyplomatyczną do Gruzji, na której teren zaczęły wkraczać wojska rosyjskie. Nie jest wykluczone, że dodatkowym celem tej misji był bezpośredni atak na rosyjskie pozycje za pomocą prezydenckiego bombowca Tu-154. Współpracujący z Muzeum IV RP historycy badają tę wielce prawdopodobną hipotezę.
Plan wizyty przewidywał lot na Krym, a dalej do miejscowości Gandża w Azerbejdżanie, stamtąd delegacja miała opancerzonymi samochodami przejechać do stolicy Gruzji Tbilisi. Zgodnie z tym planem samolot miał pozwolenie na kurs do Azerbejdżanu i gwarancje bezpieczeństwa na tej trasie. Z Krymu, zamiast skierować się bezpośrednio w stronę Gruzji, samolot miał lecieć łukiem nad Turcją, by ominąć strefę powietrzną Rosji. [1]
Zmiana planów
Podczas postoju na Krymie, ówczesny szef BBN Władysław Stasiak i szef gabinetu prezydenta Maciej Łopiński przekazują pilotowi, że Lech Kaczyński żąda zmiany planu i lotu prosto do Tbilisi. Dowódca odmówił, co stało się przyczyną konfliktu między pilotami a zapleczem politycznym prezydenta.
Ze służbowej notatki napisanej przez kapitana po incydencie, jasno widać jego skandaliczny brak profesjonalizmu, oburzające niezdyscyplinowanie oraz celowe paraliżowanie planów Prezydenta: [2]
- Kpt. Pietruczuk badając możliwość zmiany planu lotu, dowiedział się, że w pobliżu pasa startowego w Tbilisi wybuchła bomba, a naziemne urządzenia radarowe prawdopodobnie zostały zniszczone, więc nie ma kontroli radarowej.
- Szef ochrony polskiego prezydenta płk Krzysztof Olszowiec też był przeciwko lądowaniu w Tbilisi, bo "nie jest przygotowany do należytej ochrony pana prezydenta".
- Kapitan doszedł do wniosku, że niezaplanowany lot nad terenem objętym wojną może nieść ryzyko zestrzelenia, a lądowanie na zbombardowanym lotnisku jest niebezpieczne. Poinformował o tym Stasiaka i Łopińskiego.
- Wówczas Stasiak miał przekonywać dowódcę do zmiany decyzji argumentami "politycznymi", że "do Tbilisi wybiera się prezydent Sarkozy i musimy być tam przed nim".
- Pietruczuk skontaktował się z agentem obsługującym polskie samoloty w Tbilisi, który "przekazał mi, że ze względu na zagrożenie wraz z rodziną opuścił Tbilisi i nie posiada żadnych informacji o lotnisku"
- Do kapitana zadzwonił gen. Krzysztof Załęski, z-ca dowódcy sił lotniczych: "Generał Załęski próbował nakłonić mnie do zmiany decyzji i odbycia lotu bezpośrednio do Tbilisi. Kiedy przedstawiłem wszystkie argumenty uniemożliwiające wykonanie lotu i odmówiłem, pan generał spytał, czy drugi pilot kpt. A. Protasiuk może objąć moje obowiązki i wykonać lot do Tbilisi".
- Protasiuk miał jednak za mało wylatanych godzin, aby przesiąść się na fotel pierwszego pilota.
- Płk Piotr Łukaszewicz, były szef oddziału szkolenia lotniczego dowództwa sił powietrznych: "Drugi pilot może przejąć miejsce pierwszego tylko, gdy ten nie jest w stanie pełnić swoich obowiązki, np. z powodów zdrowotnych. W innej sytuacji taka zmiana jest niedopuszczalna, to podważenie kompetencji dowódcy."
- Kapitan nadal lękliwie odmawia, mimo że polecenie osobiście powtórzył prezydent.
- "Prezydent wszedł do kabiny załogi i zapytał: panowie, kto jest zwierzchnikiem sił zbrojnych? Odpowiedziałem: Pan, Panie Prezydencie. To proszę wykonać polecenie i lecieć do Tbilisi - powiedział Prezydent i wyszedł, nie czekając na żadne wyjaśnienia" - pisze kpt. Grzegorz Pietruczuk
- Potem prezydent zadzwonił do szefa MON, Bogdana Klicha, aby ten kazał dowódcy samolotu wykonać jego rozkaz. Minister jednak odmówił.
- W końcu prezydent się poddał i poprzez płk. Olszowca przekazał dowódcy: "Skoro nie możemy wykonać polecenia pana prezydenta, pan prezydent prosi, aby dalszy lot był kontynuowany zgodnie z wcześniej postawionym zadaniem tzn. do Gandży".
- "Podczas opuszczania pokładu samolotu prezydent RP powiedział: »jeszcze się z panem policzę«. Odbyło się to w obecności szefowej pokładu” - kończy swoją notatkę kpt. Pietruczuk.
Kpt. Pietruczuk bezustannie mataczył, że nie ma zgody dyplomatycznej na przelot do Tbilisi, obszar powietrzny Gruzji jest objęty działaniami wojennymi, samolot nie ma systemu rozpoznania SWÓJ-OBCY ani łączności radiowej z maszynami rosyjskimi i może zostać ostrzelany. Jest to tym bardziej bezczelne, że w istocie Tu-154 jest przerobionym bombowcem i znakomicie nadaje się do takiej misji.
Wszystkie te wymówki oraz brak wiarygodnych informacji o sytuacji na lotnisku w Tbilisi sprawiają, że pilot uznaje lot do Gruzji za groźny dla życia prezydenta i bezpieczeństwa samolotu. Ostatecznie tupolew leci do Gandżi. Do Tbilisi prezydent z delegacją dojechali samochodami.
Lech Kaczyński oświadczył potem dziennikarzom:
Świadkami przepychanek i nacisków z 12 sierpnia 2008 byli kpt. Arkadiusz Protasiuk i nawigator mjr Robert Grzywna. To oni pilotowali Tu-154, który 10 kwietnia 2010 r. rozbił się w Smoleńsku.
Następstwa
- 25.08.2008 Po powrocie delegacji, w oczywisty sposób oburzony poseł PiS Karol Karski, złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez kapitana samolotu, który "odmówił wykonania rozkazu".
- "Żołnierz ten przyniósł wstyd Państwu Polskiemu oraz jego Siłom Zbrojnym. Wykazał się tchórzostwem, gdy tego samego dnia w Tbilisi lądował samolot prezydenta Francji. Przyniósł wstyd Państwu Polskiemu w oczach innych głów państw znajdujących się wówczas na pokładzie i doprowadził do drwiących z Polski artykułów w prasie zagranicznej", "utrudniał prezydentowi wykonywanie jego konstytucyjnych obowiązków", "naraził go na niebezpieczeństwo utraty życia" (bo droga lądowa przebiegała "w pobliżu linii frontu"), a nawet "wbrew woli przetrzymywał Prezydenta w samolocie wojskowym i pozbawiając wolności przetransportował do miejsca, gdzie Prezydent nie chciał się znaleźć" - z doniesienia Karola Karskiego do prokuratury.
- Niestety tendencyjna prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa, gdyż "Głównym decydentem na pokładzie samolotu jest dowódca, który ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo statku".
- Szef MON Bogdan Klich, okazując jawny brak szacunku dla Zwierzchnika Sił Zbrojnych, odznaczył kapitana samolotu medalem "Za Zasługi dla Obronności Kraju" za "przestrzeganie procedur i poczucie odpowiedzialności za bezpieczeństwo czterech prezydentów na pokładzie".
- W reakcji na bezczelnie przyznane odznaczenie, Przemysław Gosiewski pisze w poselskim zapytaniu nr 2496 z 23 września 2008 r. [4]:
- "Czy Minister, podejmując decyzję o odznaczeniu, chciał pokazać, iż będzie premiował w przyszłości przypadki niesubordynacji, tchórzostwa i odmawiania wykonywania rozkazów?"
- "Przejazd drogą do Tbilisi był bardzo niebezpieczny i sprowadzał realne zagrożenie dla osób w nim uczestniczących. Według doniesień medialnych obawy pilota o stan techniczny lotniska w Tbilisi były całkowicie nieuzasadnione i można było na nim bezpiecznie wylądować. [...] Czemu sprawa odznaczenia pilota została tak nagłośniona w mediach przez szefa MON? Czy był to kolejny element prowokacyjnej polityki rządu wobec prezydenta RP?"
Ostateczne wyjaśnienie
- 24.04.2010 - Po katastrofie smoleńskiej gdy media przypomniały wcześniejsze próby wpływania na pilotów, sprawę lotu do Tbilisi definitywnie rozstrzygnął Adam Bielan:
- "Byłem na pokładzie tego samolotu, który leciał do Tbilisi, do Azerbejdżanu; praktycznie przez cały czas byłem w saloniku z panem prezydentem. Twierdzenie, że to on osobiście wywierał wpływ na pilota jest absolutną nieprawdą. [...] Jeśli ktoś sugeruje, że prezydent wdzierał się do kokpitu, to jest to absolutna, wierutna bzdura" [5]
- 25.04.2010 - Dzień później poseł PiS Adam Bielan uściślił, że rozkaz lądowania wydał nie Lech Kaczyński, lecz minister obrony narodowej Bogdan Klich [6]. Tym stwierdzeniem postawił jednak w niezręcznej sytuacji posła PiS Karola Karskiego, który w 2008 r. złożył w prokuraturze wojskowej zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez kapitana samolotu [7], polegającego na odmówieniu wykonania rozkazu lądowania w Tbilisi wydanego przez zwierzchnika sił zbrojnych Lecha Kaczyńskiego.
- 23.09.2010 - Po katastrofie smoleńskiej w której w zdradzieckim zamachu męczeńsko poległ Lech Kaczyński, Jego Brat również stanowczo zdementował możliwość jakichkolwiek nacisków na pilota:
- "Znałem brata jak nikt inny - w żadnej sytuacji, w której by się to wiązało z niebezpieczeństwem, nie wydałby komukolwiek polecenia lądowania" [8]