Krótki kurs dziennikarstwa patriotycznego

Z Muzeum IV RP
Skocz do: nawigacji, wyszukiwania
FacebookTwitterWykop

Spis treści

Wprowadzenie

Pereirakelner.jpg
W mrocznych czasach zniewolenia Wolski przez Tymczasowy Rząd Okupacyjny, który objął władzę w wyniku zmanipulowanych wyborów 21.10.2007, wszelkie działania liberalnych wrogów narodu podporządkowaneoszukiwaniu społeczeństwa, budowaniu kompletnie zafałszowanego i podporządkowanego wymogom pijarowskim wizerunku partii rządzącej oraz wzbudzaniu nienawiści do sił wolności i postępu, reprezentowanych przez Ruch Oporu.

Do tych haniebnych celów okupanci wykorzystują wszystkie możliwe narzędzia i metody, angażując w przemyślane akcje propagandowe olbrzymie środki i podporządkowane sobie wrogie media, a w szczególności zatrudnionych w nich tak zwanych "dziennikarzy", którzy w istocie są głęboko zakonspirowanymi agentami WSI, Układu oraz międzynarodowych struktur żydo-masońsko-liberal-postkomunistycznego lewicowego spisku, wymierzonego w byt narodowy Wolski i jej emanacji państwowej - IV RP.

Nic więc dziwnego, że w takich warunkach na firmament koncesjonowanego przez Tymczasowy Rząd Okupacyjny "dziennikarstwa", wypływają różne męty i miernoty, które za płynące z Niemiec i Rosji sowite wynagrodzenia, realizują starannie przemyślaną przez wrogów narodu strategię dezinformacyjną, mającą na celu jedynie ukrycie przed społeczeństwem kompromitującej bezsilności samozwańczego i marionetkowego Rządu Okupacyjnego wobec kryzysu gospodarczego oraz systematyczne zohydzanie najlepszych synów i córek Narodu, zjednoczonych w ogólnowolskich strukturach Ruchu Oporu.

Stosowana przez okupantów polityka doprowadziła do całkowitego nieomal upadku prawdziwego dziennikarstwa, którego przedstawiciele są systematycznie odsuwani od mediów i brutalnie zwalczani poprzez stosowanie najróżniejszych prowokacji i bezczelnych kłamstw.

W wyniku takiej polityki doszło do sytuacji, w której obowiązujące obecnie "standardy dziennikarstwa" dyktowane są przez pozbawione wszelkich skrupułów i sumienia indywidua, jak Monika Olejnik (pseudonim operacyjny: "Stokrotka"), Tomasz Lis, Jacek Żakowski, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Tomasz Sekielski i Andrzej Morozowski, czy też inni najemnicy i medialne karły, zatrudnieni w powszechnie znanym z antywolskiej działalności Radiu Zet (w którym - jak to błyskotliwie zauważył sam Jarosław Kaczyński - uczciwe osoby wstydzą się pracować), jak również w czysto niemieckiej rozgłośni RFN FM.

W zaistniałej sytuacji niezbędne staje się nie tylko utrwalanie dla przyszłych pokoleń Wolaków nielicznych obecnie przykładów dziennikarstwa uczciwego i patriotycznego, ale także propagowanie wśród społeczeństwa tych osób, które - nie bacząc na grożące im ze strony okupantów brutalne represje - nie dały się przekupić i zdecydowały się pozostać wierne swoim sumieniom i ideałom, a swoje umiejętności dziennikarskie złożyły na ołtarzu dobra publicznego i niepodległości umiłowanej Ojczyzny.

Jako jedyny obok IPN bastion prawdy historycznej i ośrodek propagowania jej na przekór załganym oficjalnie koncesjonowanym źródłom informacji, Muzeum IV RP w ramach swej patriotycznej misji, postanowiło zebrać i oddać do rąk społeczeństwa najbardziej spektakularne przykłady wybitnego dziennikarstwa patriotycznego.

Wybitne przykłady dziennikarstwa patriotycznego

Choć - jak zaznaczono wyżej - zasadniczym celem publikacji przykładów jest utrwalenie w świadomości historycznej Wolaków istnienia w trudnych czasach bulgotania nienawiścią dziennikarstwa uczciwego i niepolegającego naciskom politycznym, to jednocześnie prezentowane Zwiedzającym wypisy z powodzeniem pełnić mogą rolę materiału samokształceniowego dla adeptów trudnej sztuki dziennikarstwa (w tym także studentów pierwszych lat studiów dziennikarskich), gdyż są one niewątpliwie próbkami dziennikarstwa rzeczywiście najwyższych lotów.

Na ich wartość dydaktyczną składa się nie tylko przepiękna wolszczyzna, charakteryzująca się zachwycającą frazeologią, wysublimowanym słownictwem z najwyższej półki kulturowej, porywającym stylem narracji oraz porównywalną z osiągnięciami największych mistrzów romantyzmu poetyckością, ale również, a nawet przede wszystkim, bijąca z każdego wiersza czytanego tekstu, bezkompromisowa prawda - prawda obiektywna, niepodlegająca rygorom żadnej cenzury, poprawności politycznej, czy też szantażowi lub korupcji.

Z tych właśnie powodów, prezentowany materiał może, a nawet powinien, być również wykorzystywany w starszych klasach gimnazjum oraz w liceach (także zawodowych), jako niesłychanie pożyteczny źródłowy materiał pomocniczy do nauki języka wolskiego oraz historii.

Michał Karnowski - artykuł w "Dzienniku"

Artykuł Michała Karnowskiego o Jarosławie Kaczyńskim, opublikowany na stronie internetowej dziennik.pl (19.01.2007) oraz wydaniu papierowym gazety z dnia 20.01.2007.

"Jarosław Kaczyński chce być żelaznym kanclerzem IV RP"

Na pokładzie niemal 100 miejscowego rządowego samolotu TU 154 M jest – i to łącznie z załogą – zaledwie kilkanaście osób. Lecimy kilka tysięcy metrów nad ziemią i czasem, gdy huk maszyny staje się głośniejszy, zdanie trzeba powtarzać dwa razy, by zostać zrozumianym. Ale w zestawieniu z szalejącą na ziemi, rozdzierającą płaszcze wichurą i tak jest tu spokojniej. W saloniku przy dziobie starego tupolewa premier Jarosław Kaczyński odpoczywa po kilkugodzinnej wizycie w Małopolsce. Wizycie, którą najlepiej oddaje chyba stare i nieco złośliwe określenie "gospodarska". Kończy się pierwsza od miesiąca wyprawa poza Warszawę. Ale Kaczyński myślami wydaje się już być w swoim gabinecie. W krótkiej rozmowie z reporterem "Dziennika" stwierdza aluzyjnie, że nie wie, jak jego poprzednikom udawało się tak dużo podróżować po kraju i zarazem solidnie pracować. Obecnemu premierowi wydaje się to niemożliwe. "Tak dużo jak teraz pracowałem tylko na początku lat 90. Czuję różnicę wieku. To ciężki urząd. Rozumiem, dlaczego Piłsudski mówił, że tak można tylko przez rok robić. Ja chcę oczywiście dłużej, ale zobaczymy" – mówi premier.

Z zegarkiem w ręku

Stewardessa podaje ciepły posiłek. Ale Jarosław Kaczyński nie zdąży już go zjeść, zdąży połknąć tylko kilka kęsów. Za chwilę samolot podchodzi do lądowania. Jest 18.40. Dla premiera to mniej więcej środek dnia, który zakończy się dwietrzy godziny po północy. Czeka go jeszcze lektura wieczornych raportów dziennych, kilka spotkań i potwierdzenie harmonogramu na jutro. Na sam koniec, już w domu, lektura dokumentów lub książki. Następnego dnia premier wstanie dużo później niż większość z nas, w kancelarii pojawi się około godz. 10 rano.

Wszystko niby jest tak samo, ale styl premierostwa Jarosława Kaczyńskiego wyraźnie zaczyna odróżniać się od jego poprzedników. Kalendarz napięty jak zawsze, ale przestrzegany bardziej restrykcyjnie. Media są zapraszane jak zawsze, ale trzymane na dystans dużo bardziej niż za Buzka, Millera, Belki czy Marcinkiewicza. Świta asystentów i funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu niewiele mniejsza, ale za to bardzo wyciszona, zdecydowanie w cieniu. Samochody te same, ale unikające epatowania migającymi światłami i wyjącą sygnalizacją. A na tym tle szef rządu świadomy swej siły i pozycji, raczej nauczający i ogłaszający wolę swojej władzy niż zabiegający o sympatię odbiorców. Słowa "mój rząd zamierza", "mój rząd opowiada się", "mój rząd chce" wypowiada bardzo często. "Ważne, byśmy uświadomili sobie, że kultura w Polsce na dużą skalę może być dziś wspierana tylko przez mecenat państwowy. Mój rząd mówi to wyraźnie" – stwierdza w czwartek 18 stycznia na zorganizowanej przez ministra kultury Kazimierza Michała Ujazdowskiego konferencji "Europa szansą dla kultury, kultura szansą dla Europy".

Krótkie, ale twarde przemówienie. Wyraźny polityczny komunikat. I charakterystyczna reakcja sali, artystów i menedżerów kultury: postawa stojąca, gdy premier wchodzi, mocne oklaski, absolutna cisza i bezruch w czasie 10-minutowego wystąpienia. Dająca się wyczuć, tu i na innych spotkaniach, świadomość spotkania z politykiem, który jest w stanie narzucić innym swoją wolę. I nie ma w tym żadnej wielkiej sympatii, uczucia, zachwytu z widoku na żywo celebrities z telewizji. Nie ma też chyba, tu akurat, politycznej miłości. To nowy ton w polskiej polityce. Wyraźnie różny od emocji, jakie budzili Aleksander Kwaśniewski czy Kazimierz Marcinkiewicz. Różny od miękkiej charyzmy Jerzego Buzka czy Józefa Oleksego. Jeśli już szukać podobieństw, to w intencjach podobny jest on do wrażenia, jakie chcieli wywoływać Leszek Miller czy Włodzimierz Cimoszewicz. Ale od Kaczyńskiego różniła ich ociekająca pompą oprawa.

Twardy administrator

Jednak ambicje Kaczyńskiego wydają się wykraczać poza budowanie nowego wizerunku. Zresztą ten wizerunek to raczej uboczny efekt stylu rządzenia, jaki wybrał. Stylu kanclerskiego, gabinetowego, trochę z epoki przedtelewizyjnej. Modelu, w którym centrum władzy jest kancelaria premiera, i tam najczęściej, a nie w podróży czy telewizyjnym studiu, można spotkać szefa rządu. Tam odbywają się najważniejsze narady, tam zapadają kluczowe decyzje. Na to miejsce orientuje się cały aparat władzy, który nie ma zresztą wyjścia, bo jest kontrolowany i poddawany ocenie. Jeden ze współpracowników premiera zdradza "Dziennikowi", iż szef rządu założył każdemu z ministrów teczkę. – Cały ich stos leży na specjalnej półce w gabinecie Kaczyńskiego. Każda inaczej oznaczona: MF – Ministerstwo Finansów, MT – Ministerstwo Transportu, MZ – Ministerstwo Zdrowia. Gdy przychodzi któryś z szefów resortów, premier otwiera i sprawdza: o czym rozmawiali ostatnio, do czego zobowiązał się minister, co z tego zrobiono – mówi nasz rozmówca. A Jarosław Kaczyński to potwierdza, choć unika słowa "teczki", mówiąc raczej o "dokumentacji poszczególnych ministerstw". Ale najlepiej charakter tej dokumentacji oddaje porównanie ze szkolnym dzienniczkiem.

Właśnie dlatego trwający właśnie przegląd resortów wywołuje u członków Rady Ministrów tak wielkie emocje i strach, jakby byli przed egzaminem. Bo rozmowa jest straszliwie konkretna. Nie o chęciach, programach, zamierzeniach, ale przygotowanych zmianach kadrowych czy w prawie. W rządowych kuluarach można usłyszeć opowieści o dzieleniu się przez ministrów radami, jak sobie poradzić na tym sprawdzianie. – Niektórzy, właściwie wszyscy z wyjątkiem Dorna, Ziobry i Gilowskiej pocą się przed tymi spotkaniami – opowiada wysoko postawiony informator z kręgów rządowych. Premier, szef komitetu stałego Rady Ministrów, Przemysław Gosiewski i pozostający nieco w cieniu, ale zyskujący na znaczeniu, Marcin Błaszczak potrafią być niemili. A to ta trójka przepytuje ministrów. A dalej też będzie ciężko: "Teraz będą dodatkowe odprawy, każdy dostanie dodatkową instrukcję, bo tam nie wszystko dobrze idzie" – mówi premier. Ma to być pisemna ocena i podsumowanie, z którego minister będzie rozliczony w czasie kolejnego przeglądu, który odbędzie się za pół roku. Ci, którzy dostaną wytyczne i tak będą zadowoleni. Bo choć ministrowie koalicjantów są raczej wyłączeni z grupy, którą może spotkać dymisja, to dla nominowanych przez PiS jest ona realną groźbą. W wypowiedzi premiera na ten temat uderza ton technokratyczny. Podkreślanie, że to nic osobistego ani nawet politycznego. "Spór dotyczy tego, czy w ramach wzmocnionej, ale wciąż tej samej struktury można przeprowadzić tak ogromne zmiany, czy jednak trzeba odrzucić związany z nimi układ społeczny" – tak premier odpowiada na pytanie o przyszłość ministra transportu Jerzego Polaczka. Potwierdza w ten sposób realną możliwość jego dymisji. I dodaje, że w jego ocenie minister "uruchomił martwe ministerstwo", robi dużo, ale cele są jeszcze większe.

Opowieść o przeglądzie ministerstw – traktowana przez część mediów jedynie jako zabieg marketingowyjest dla Kaczyńskiego przedsięwzięciem naprawdę ważnym. I dobrze pokazuje, w jaki sposób zamierza używać władzy – wchodząc w szczegóły, egzekwując zobowiązania, popychając bezwładną z natury administrację. Ręcznie, dzień po dniu, z przekonaniem, iż odpowiedni człowiek plus wola polityczna i determinacjakluczem do sukcesu. Unika więc premier podejmowania zobowiązań do przeprowadzenia systemowych reform. Nie mrugnął nawet okiem, kiedy szef MSWiA Ludwik Dorn wycofał się z zapowiedzi reformy kosztownego i niewydolnego systemu emerytalnego (a właściwie płatności z budżetu państwa) dla wszystkich, także cywilnych, pracowników policji. Nie słychać też o innych takich zamierzaniach. Wszędzie raczej korekty, usprawnienia, szukanie prostych rezerw. Nikt tego nie mówi wprost, ale wydaje się, że zapadła decyzja, iż jedynym większym projektem będzie reforma finansów wicepremier i minister finansów Zyty Gilowskiej. A kolejna fala zmian na stanowiskach wojewodów wypchnie z urzędów tych nielicznych zwycięzców konkursów, którzy – jak młody prawnik Tomasz Pietrzykowski na Śląsku – byli z dumą pokazywani jako dowód na otwartość rządzącej formacji. Nacisk aparatu paryjnego, by to z tego grona wywodził się wojewoda i w tym regionie, i w innych jest jednak coraz silniejszy.

Premier zwykłej Polski

A premier nie chce konfliktów. Tnie w kalendarzu czas na wszystko, co odrywa go od urzędowania. "Każde działanie marketingowe wymaga wielokrotnych namów. Premierowi szkoda po prostu czasu, powtarza, że sukces PiS nie zależy od częstotliwości jego wyjazdów, ale od skuteczności jego pracy" – przyznaje Adam Bielan, rzecznik partii. Podobne doświadczenia ma rzecznik rządu Jan Dziedziczak: "Bardzo często słyszę: Panie Janku, ja tu nie jestem, by wizytować, ja tu jestem, by jeździć" – opowiada. Ale kto wie, czy po ostatniej wizycie w Wojniczu w Małopolsce premier nie zmieni zdania. Ciepłe przyjęcie przez radnych tej miejscowości, która w styczniu tego roku otrzymała prawa miejskie, wielki kosz lokalnych smakołyków i radosne gaworzenie z babciami i wnukami wspólnie uprawiającymi sztuki plastyczne w miejscowym domu kultury wyraźnie dobrze nastroiły premiera.

I chyba w akcie wdzięczności za ciepłe przyjęcie, chwilę później na konferencji prasowej zorganizowanej w jednej z wojnickich fabryk wśród pachnących farbą, dopiero co wyprodukowanych maszyn drukarskich, wygłosił, po raz pierwszy tak szczerze, swoje credo: Postawiliśmy na zwykłą Polskę. W natłoku pytań o Wachowskiego i Leppera mało kto zwrócił na nie uwagę, a kto wie, czy nie jest to jedno z celniejszych określeń projektu politycznego Kaczyńskiego. Projektu zakładającego polepszenie losu grup, które dotychczas na wzroście gospodarczym i reformach zyskiwały najmniej. "Oglądałem tę konferencję i też mnie uderzyło to sformułowanie" – mówi politolog z Uniwersytetu Śląskiego dr Marek Migalski. Jak twierdzi, to poniekąd odpowiedź na pytanie, co ma być paliwem rządu PiS po zrealizowaniu pakietu podstawowego związanego z bezpieczeństwem wewnętrznym. "Każda partia ma jakiś fetysz: LPRnaród, POspołeczeństwo, Kaczyńscypaństwo. Uchwycili przyczółki władzy, premier skupia się więc na naoliwieniu instrumentarium państwowego. Ale nie po to, by wdrażać wielkie reformy, ale by już istniejące mechanizmy zaczęły pracować, by jego wyborcy odczuli choć minimalną poprawę wokół siebie, by pojawiło się poczucie stabilności" – ocenia Migalski.

Anty-Marcinkiewicz

Czy to plan możliwy do zrealizowania? Bo to samo można przedstawić jako zwykłe konsumowanie władzy, korzystanie z niej bez myślenia o budowie tego, co było sztandarem jeszcze Porozumienia Centrumnowego państwa, zrywającego dominantę ciągłości z PRL. Coraz częściej na zapleczu rządu słychać głosy, że to nadal cel główny, ale nie w tej kadencji. Że najpierw należy się zająć tym, co da się zrobić w samym rządzie. Co równie dobrze, jak podpowiada doświadczenie innych ekip, może znaczyć, że szans na inne, większe zmiany, ta grupa nie dostanie już nigdy. Tym bardziej że i teraz politycy PiS, w tym premier, czasami nie potrafią wytłumaczyć, po co i co dokładnie w danym momencie robią. "Jest twarda ręka i to widać" – mówi politolog dr Robert Sobiech z Uniwersytetu Warszawskiego. Ale zaraz dodaje, że kontrastuje to z brakiem zasady rozliczalności rządu jako całości. "Brakuje czegoś, co nazwałbym spowiadaniem się przed wyborcami, konsekwentnego rozliczania, co jest przecież jedną z podstaw demokracji" – mówi Sobiech. Jego zdaniem sposób przeprowadzenia przeglądu ministerstw jest jednym z dowodów na tę tezę. "Bo premier ocenia poszczególnych ministrów, ma do tego prawo. Ale nie mówi Polakom, jaki jest stan budowy autostrad, jaka jest sytuacja służby zdrowia, co obiecuje zmienić. I powody mogą być dwa: albo nie ma koncepcji, albo uważa, że wyborcom nic do tego" – mówi politolog.

Wydaje się, że jeśli już, to to drugie. A właściwie coś jeszcze innego – niezdolność do przekazania precyzyjnego komunikatu ogółowi wyborców. Bo kiedy Jarosław Kaczyński stoi przed wąską grupą, doskonale wie, co powiedzieć. Biznesmenom z Wojnicza dał krótki i treściwy wykład na temat sposobów zdobywania unijnych pieniędzy i konieczności rozważenia wydzielenia Warszawy z województwa mazowieckiego – by to ostatnie spadło w rankingu zamożności i dzięki temu było w stanie konkurować o unijne środki. Prezesowi Instytutu Pamięci Narodowej w Bochni, gdzie pojechał po zakończeniu spotkania w Wojniczu, treściwą definicję własnego stosunku do lustracji. Plus napomnienie, by IPN realizował ją "odpowiedzialnie". "I tak właśnie pracujemy" – odpowiedział Kurtyka.

Wszędzie ten sam ton: Ja jestem premierem, ja wytyczam kierunki, ja rządzę. "Chce być jak Nicolas Sarkozy, kandydat prawicy francuskiej na prezydenta. Tak jak on zamierza być przywódcą silnym, dającym poczucie, iż ogarnia całość spraw, wie, co robić i ma wolę do przeprowadzenia zmian" – ocenia Eryk Mistewicz, doradca wielu polskich polityków. Zdaniem Mistewicza w tę strategię wpisana została pewna niemedialność. "Chodzi o pokazanie, że nie jest mydłkiem sterowanym przez doradców, że ma wizję, która może brzmieć chropawo, ale przez niedopowiedzenia staje się atrakcyjna. Na razie to dość skuteczna strategia, być może dlatego, że dopasowana do charakteru premiera Kaczyńskiego" – ocenia. I mówi, że jego zdaniem Kaczyński medialnie chce być takim "anty-Marcinkiewiczem". Co to znaczy, staje się jasne, kiedy przejeżdżamy obok kopalni soli w Wieliczce. – Za Marcinkiewicza nie byłoby możliwe być tak blisko tak atrakcyjnego miejsca i nie zorganizować konferencji prasowej głęboko pod ziemią z premierem w kasku w roli głównej – stwierdza jedna z osób z obsługi szefa rządu. I choć jest to zdanie nieco złośliwe, to trudno powiedzieć, by było nieprawdziwe.

Gabinet przede wszystkim

Już w samolocie z Krakowa do Warszawy rzecznik rządu zastanawia się, kiedy znowu premier da się namówić na wyjazd w Polskę. "Pewnie nieprędko, znowu będzie pytał, po co, jak daleko, i narzekał, że chcę marnować jego czas" – martwi się Dziedziczak. I głośno myśli: Może za miesiąc?

Ale może premier da się przekonać? Panie krzyczące zza płotu liceum w Wojnowie, że "jesteśmy z panem" czy rzucone przez szefa rządu zdanie, iż "czasem podczas takich wizyt musi udawać, że było sympatycznie, ale tu naprawdę tak było" mogą świadczyć o możliwości zmiany stylu. "Wątpliwe, lubi jeździć, ale władzę gabinetową kocha bardziej" – mówi Dziedziczak.

Na razie wróciła codzienność. Herbata w ulubionej szklance. Narady z Gosiewskim i Błaszczakiem. Mało efektowne, wręcz skryte w cieniu rządzenie. Oszczędne wypowiedzi, rzadko udzielane wywiady. Czy skuteczne – tego jeszcze nie wiemy. Ale jednego możemy być pewni – to potrwa dłużej, niż się opozycji wydawało. I nie ma mowy o żadnych wcześniejszych wyborach. Po pierwsze, dlatego, że cena tej władzy była zbyt duża, by ryzykować jej oddanie. Po drugie, bo przedterminowe wybory oznaczałyby dziś niemal pewne oddanie rządów, nawet wygrany PiS odda rząd koalicji POPSL, a być może także SLD. I po trzecie, bo jak mówią wtajemniczeni, Jarosław Kaczyński nie po to przeprowadzał siebie i mamę do rządowej willi na ulicy Parkowej, by teraz zmuszać rodzinę do kolejnych zmian. Po czwarte – polubił tę pracę, czuje się – jak nazywa to Marek Migalski – zadomowiony. A ulubiony kot też ma się na Parkowej nieźle.

No i blisko do gabinetu. Dosłownie trzy minuty. Można urzędować niemal bez przerwy."

Jacek Kwieciński - artykuł na łamach "Gazety Polskiej"

Artykuł Jacka Kwiecińskiego o TW "Bolku" (pseudonim operacyjny: "Lech Wałęsa"), opublikowany w "Gazecie Polskiej" w dniu 17.06.2008.

"Leszek Zborowski, członek Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, opisał we wspomnieniach, jak pierwszy raz zetknął się z Lechem Wałęsą w czasie jednego z licznych spotkań Wolnych Związków w mieszkaniu Anny Walentynowicz: "spotkanie z Wałęsą w tamtym czasie nie stanowiło wydarzenia godnego szczególnego zapamiętania. Był postacią zupełnie bezbarwną i nieciekawą. Nie miał poglądów sprecyzowanych na tyle, by mogły stanowić podstawę do średnio chociażby interesującej rozmowy. Był częścią naszej niewielkiej grupy kolporterów i drukarzy WZZ".

Wałęsa cieszył się większym poparciem liderów związku niż jego "drugiego szeregu". WZZ adresowały swą działalność do środowiska robotniczego Wybrzeża, ale brak było w ich grupie autentycznych robotników. Postanowiono tę sytuację zmienić, dopisując do składu Komitetu Założycielskiego m.in. nazwisko Wałęsy (a także np. Jana Karandzieja). Ani jeden, ani drugi z samym założeniem WZZ nie miał nic wspólnego.

Wałęsa był dla liderów WZZ kandydatem wymarzonym. Robotnik, ojciec wielodzietnej rodziny, i co najważniejsze – pracownik wyrzucony ze Stoczni Gdańskiej. Mógł służyć wręcz za związkowy plakat reklamowy, nawet jeśli nie należał do najaktywniejszych – w akcjach ulotkowych czy też obrony związkowych kolegów.

Na jednym ze spotkań w mieszkaniu Joanny i Andrzeja Gwiazdów Wałęsa poruszył temat Grudnia ’70 i wyznał niespodziewanie, że podczas ówczesnego zatrzymania przez SB identyfikował na pokazanych mu zdjęciach i filmach stoczniowych kolegów. Wypowiedź ta została zarejestrowana na taśmie magnetofonowej. Była jego pierwszą, ale nie ostatnią dotyczącą współpracy z SB – z tym, że potem zmieniał wielokrotnie szczegóły swej relacji. Wówczas o podpisywaniu żadnych papierów nie mówił.

Liderzy grupy przekonywali, że skoro sam to powiedział, zapewniając, że jego działanie było krótkotrwałe, należy o tym zapomnieć i oceniać go przez pryzmat jego późniejszych zadań. Wśród szeregowych członków WZZ wyznanie to wywołało jednak szokujące wrażenie – chodziło przecież o denuncjowanie, z czego wynikły potem dla nich poważne konsekwencje. Ówczesne oświadczenie Wałęsy jest faktem. Chyba, że założymy, że wszyscy świadkowie zmówili się, powodowani jakąś wczesną, niesłychaną nienawiścią wobec Wałęsy. Późniejsze jego wściekłe ataki na wszystkich świadków nie zmieniają sytuacji. "Kłamstwa o jego rzekomej współpracy" pochodzą od niego samego. Sprawę tę rychło przysłoniły przygotowania do Wielkiego Strajku, ale między szeregowymi członkami WZZ a Wałęsą powstał pewien dystans. Późniejsze wydarzenia spowodowały tylko jego wzrost, a w czasie samego strajku, wobec zachowania Wałęsy, sięgnęły rozmiarów kryzysu.

Tymczasem przygotowania szły pełną parą. Zrobiono ulotki. Żądano na nich po pierwsze podwyżek, po drugie przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz, a także upamiętnienia specjalnym pomnikiem ofiar Grudnia ’70. Wbrew później pojawiającym się twierdzeniom, w punkcie drugim nie było mowy o przywróceniu do pracy także Wałęsy. Wręcz prosiło się o to, ale Wałęsa się nie zgodził. Nie uczynił tego z powodu jakichś obaw, ale dlatego, że wówczas, na pięć przed dwunastą, zaczął raptem przekonywać wszystkich, by strajku nie organizować. Doszło do kłótni. Wałęsa nie chciał, aby jego nazwisko znalazło się na ulotce, bo nie chciał samego strajku. Wiedzą o tym tylko ci, którzy byli wówczas w centrum wydarzeń. Wałęsę trzeba było wtedy, gdy wszystko zostało już ustalone, przygotowane, a kilkadziesiąt osób nie miało żadnych wątpliwości, gorąco przekonywać, aby strajk zorganizować. Jego – wyznaczonego na strajku przywódcę, później opowiadającego, jak sam "przy skromnej pomocy papieża i niejakiego Ronalda Reagana obalił komunizm" – pisze autor wystąpień.

Wałęsa usunął się wówczas w cień i wypłynął ponownie w czasie samego strajku. Jednak szeregowi członkowie akcji przestali już na niego liczyć. Przyszłe wydarzenia potwierdziły te obawy. Spóźnienie się Wałęsy na strajk motywuje on słynną koniecznością przeskakiwania przez płot. Brzmi to dziwacznie – bo przed nim znalazło się w stoczni wiele osób niebędących pracownikami zakładu. Nie mieli żadnych trudności z normalnym wejściem do stoczni. W każdym razie Wałęsa znalazł się w końcu w stoczni i przyłączył do strajkujących, z których trzech należało do WZZ. Wzniósł parę okrzyków i już stał się przywódcą.

Mało kto jednak wie, co wydarzyło się potem. Wszyscy byli zgodni, że zasadniczym elementem akcji jest obieg informacji, zwłaszcza że zaczęły już strajkować inne zakłady. Należało jak najszybciej uruchomić stoczniową drukarnię. Wałęsa jednak kazał drukarnię zamknąć i postawił przed nią straż. Do dziś nie wytłumaczył tej zdumiewającej decyzji. O jakiejś "pomyłce" nie mogło być mowy. Rozpoczęto więc przewóz ulotek ze Stoczni Gdyńskiej, próbowano tego nawet drogą wodną, bo część kolporterów została zatrzymana i pobita. Drukarnia w Gdyni została natychmiast otwarta. Ta w Gdańsku była przez tydzień zamknięta. Autor wspomnień wraz z kolegami musiał uczyć stoczniowców prymitywnej metody wydruku z użyciem wałków.

To wówczas związkowiec Andrzej Butkiewicz, mówiąc o Wałęsie, powiedział kolegom niemal proroczo: on położy ten strajk. Wałęsa uczynił to już trzeciego dnia, działając w całkowitej sprzeczności z wcześniejszymi ustaleniami. Późniejsze tłumaczenia, że zachował się tak, bo dyrektor dołączył do negocjujących osoby z dyrekcji, nie brzmią przekonująco. Wałęsa (i stoczniowcy) byli już w pełni panami sytuacji. Na zgodę dotyczącą wyłącznie podwyżek mógł się po prostu nie zgodzić. Zwłaszcza że chodziło wówczas także o solidarność z innymi, mniejszymi zakładami. Po rozmowach w dyrekcji Wałęsa z wielkim zapałem otworzył okno, oświadczając, że strajk jest wygrany, bo uzyskano podwyżki, i wszyscy mogą iść do domu (uzyskano też zapewnienie dotyczące tablicy – zamiast pomnika – ku czci ofiar Grudnia ’70 i to było wszystko).

Sprawa przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz też nie została załatwiona przez Wodza. To grupa stoczniowców zmusiła dyrektora do wysłania po nią samochodu. "Pogromcę komunizmu" całkowicie zadowoliły podwyżki. Spełniły się najgorsze oczekiwania młodych związkowców. Wałęsa rozbił strajk i zniknął. Sytuacja stała się dramatyczna. Tylko dzięki młodym dziewczynom z WZZ i Ruchu Młodej Polski, a zwłaszcza Aliny Pieńkowskiej, która z ogromną determinacją przekonywała ostatnią grupę stoczniowców do pozostania, udało się sprawić, że strajk nie upadł definitywnie. Wałęsy już to nie interesowało.

Gdy rankiem do stoczni zaczęli przybywać pracownicy (a także delegaci innych zakładów), sytuacja była krańcowo niejasna, a nawet dramatyczna. Panował chaos. Anna Walentynowicz stanęła na wózku i robiła co mogła, by skłonić stoczniowców do kontynuowania akcji. Wtedy do Bogdana Borusewicza przyszła grupa młodych stoczniowców. Byli skłonni strajk kontynuować, ale jak powiedział jeden z nich, "ludzie za babą nie pójdą". Zaczęto wybierać nowego przywódcę strajku, ale kłopot był w tym, że większość członków WZZ stała na czele akcji protestacyjnych w innych zakładach. Z gdańskiego Przymorza przywieziono Jana Karandzieja. Znaleziono kilku innych. Zaczęto dyskutować, kto będzie najlepszym kandydatem. I wówczas, nagle, pojawił się znowu Wałęsa. Kolegów z WZZ nie był już w stanie niczym zaskoczyć. Skłaniano go jednak do tego, aby chociaż przemówił do ludzi, do czasu wyboru przywódcy. Odmówił zdecydowanie, i to dwukrotnie. Ktoś z tłumu krzyknął, że jest agentem. Było wielu świadków tej sceny. Jak opisuje autor wspomnień, niezwykle zdenerwowany Bogdan Borusewicz [niewykluczone, że dzisiaj zdarzenia te by bagatelizował – J.K.] przypomniał Wałęsie, co w przeszłości zrobiły dla niego WZZ i że jest im winien przynajmniej tyle, by ratować strajk, który rozbił. Wałęsa raz jeszcze odmówił. Ale w tym momencie na placu było już wielu stoczniowców. Nie rozumieli, co się dzieje. Po dłuższym zamieszaniu ktoś wepchnął Wałęsę na wózek, a z tyłu zaczęto skandować jego imię. Nie miał już wyjścia. Wkrótce ponownie był "wodzem". Członkom WZZ pozostało już tylko pilnować, by nie rozbił strajku ponownie; i rzeczywiście także później doszło do wielu incydentów.

Reszta jest znana. Powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. A fama Wałęsy, także poza Wybrzeżem, a nawet Polską, stale narastała. Tylko zorientowani wiedzieli, jak było, i ich, delikatnie mówiąc, nieufność do Wałęsy pozostała już na stałe. Jednak dla wielu milionów stał się już symbolem, wielkim rewolucjonistą. Sytuacja była nie do naprawienia.

Po zakończeniu strajku odbyło się zebranie członków WZZ. Wałęsa oczywiście nie przybył. Zgoła jednogłośnie zażądano od liderów, by natychmiast wycofali Wałęsę z przywódczej roli tworzącej się "Solidarności". Jednak wobec percepcji w kraju nie było to już realne. Grupa kilkudziesięciu osób dokładnie znających sprawę nie liczyła się. Liczyła się Polska, miliony, które ani wydarzeń, ani zachowania Wałęsy nie znały. Usunięcie "rewolucjonisty wszech czasów", "przywódcy ponad przywódcami" oraz "antykomunisty nr 1" (sic!) mogło tylko zaszkodzić sprawie, wciąż na terenie całej Polski niepewnej.

A Wałęsa, już niezwykle mocny, rozpoczął nie tyle dalszą walkę z komunizmem, ile usuwanie z gdańskiej centrali wszystkich potencjalnych rywali – członków WZZ, prawdziwych organizatorów Wielkiego Strajku, najbardziej zasłużonych, bo początkowych, faktycznych twórców Sierpnia. Niektórych mógł tylko usunąć na boczny tor, ale czystka, niekiedy dokonywana niezmiernie brutalnie, w zasadzie bez jakichkolwiek pretekstów – powiodła się. Wydaje się, że w tej chwili jest mniej istotne, czy Wałęsa (jak się chwalił wobec przedstawicieli MSW w 1982 r.) "wyrzucił wszystkich, którzy się wam nie podobali", czy też po trupach dążył do jedynowładztwa. Pozbywanie się znanych osób połączone było z jednoczesną ich dyskredytacją, także na przyszłość, na stałe.

Wałęsa rychło rozpoczął też inną działalność, o której motywach można tylko spekulować. A mianowicie zatrudnianie na wyższych stanowiskach oczywistych dla wszystkich ubeków. To był nie tylko Wachowski, ale wiele innych osób. Przeciw zatrudnieniu niejakiej Celejewskiej (na stanowisku szefa kadr) zaprotestowała cała Komisja Zakładowa MKZ (ok. 130 ludzi). Wałęsa po prostu Komisję rozwiązał. Owa Celejewska współpracowała potem ochoczo z komunistycznymi służbami likwidującymi majątek "Solidarności". Gdy autor wspomnień po zakończeniu stanu wojennego odbierał od niej dokumenty, zapytała z przekąsem: no i co, panie Leszku, warto było dla tej »Solidarności« tak się poświęcać?.

Wałęsa uwielbiał z jakichś przyczyn otaczać się podobnymi ludźmi. A usuwać i obrzucać wyzwiskami tych, którzy tworzyli wolny ruch związkowy. (Robił to i za czasów swej prezydentury). Dalsze koleje losu Wodza są znane. Warto jednak to krótkie, ale istotne, bo ukazujące moment "narodzenia legendy" wspomnienie uzupełnić paroma uwagami. Mimo burzliwości i zmienności tych losów – zawsze wszelako, jak na pogromcę komunizmu przystało, w różnych latach i okresach demonstrował swą niechęć do antykomunizmu (aż do czasu, gdy uznał, że pożyteczne będzie określanie się jako pogromca komunizmu; okres apelowania o tzw. przyspieszenie był wyłącznie oportunistycznym chwytem).

We wstępie wspomnień autor formułuje trzy podstawowe tezy. Po pierwsze stwierdza, że nie czuje się odsunięty, niedoceniony, lecz zadowolony z życia i ze wspomnień, które zachował (mieszka obecnie w USA). Ten standardowy argument wielbicieli fałszu uznaje, słusznie, za "żałosny". Po drugie rozprawia się, nazywając rzecz wprost, z mantrą: "nawet jeśli Wałęsa coś w przeszłości przeskrobał, to późniejsze zasługi" itd. Owe twierdzenie o "późniejszych zasługach" nazywa podstawą sporu. I nie chodzi tu nawet o jakieś esbeckie związki Wałęsy, epizody czy nie epizody – ale o ogólną ocenę i charakteru, i działań Wałęsy. W czasach, które opisuje, i potem. Wreszcie uwaga podstawowa: "Solidarność" to nie Wałęsa. Nigdy nią nie była i post factum się nie stanie. "Solidarność" to było dziewięć milionów Kowalskich i tysiące dziś bezimiennych bohaterów. Chociażby Wałęsa swe niebotyczne ego jeszcze powiększył, nie sprawi, bo sprawić nie może, by zostało to zmienione na hasło: "»Solidarność« równa się Wałęsa" lub zgoła: "Niepodległa Polska to Wałęsa". Nawet gdyby tysiące klakierów, niekoniecznie z miłości do Wodza, powtarzało to codziennie. Patentowany nonsens pozostanie nonsensem. Chociaż należy się obawiać, że przyszłe pokolenia zaakceptują go z całym dobrodziejstwem inwentarza. Wszelako jeszcze żyją ci, którzy od podszewki pamiętają tamte czasy.

W tym samym numerze "Arcanów" (lipiec–październik 2006), gdzie umieszczono stenogram rozmowy Wałęsy z reprezentantami reżimu w listopadzie 1982 r. (omówiłem go jakiś czas temu pt. "Dobrze żyłem ze Służbą Bezpieczeństwa"), przedstawiono fragment wspomnień Leszka Zborowskiego, od 1979 r. członka Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, o Wielkim Strajku w sierpniu 1980 r.; autor znajdował się wówczas w centrum wydarzeń, był bezpośrednim obserwatorem poczynań Lecha Wałęsy.

Dlaczego omawiam wspomnienia Leszka Zborowskiego? Otóż dla wiedzy. Nie chodzi mi przy tym, co zresztą stwierdzam w tekście, o wykazywanie takich czy innych powiązań Wałęsy. Wówczas czy potem. Istotne jest natomiast ukazanie jego zachowania w czasie największej próby. Było zapowiedzią wszystkich jego późniejszych posunięć. Tłumaczy bardzo wiele. A pozostaje praktycznie nieznane. I czy było powodowane obawą przed ujawnieniem jakiegoś papierka, czy czymś gorszym, lub jego przyczyną było tchórzostwo, analfabetyzm polityczny bądź maniakalna megalomania, oceny tej postaci nie jest w stanie zmienić. Nie mam zamiaru ani chęci podważać legendy czy też symbolu. Już dawno stwierdziłem, że to rzecz beznadziejna. Chociażby Wałęsa popełnił jeszcze dziesiątki szaleństw, a jego kompleks ważności i wyższości wzrósł jeszcze bardziej, symbolem pozostanie. Także za granicą, która praktycznie nie zwraca uwagi na nasze wewnętrzne awantury. Doskonale wiedzą to i ci, którzy rzekomo broniąc Wałęsy (obrzucanego przez nich najgorszymi wyzwiskami, gdy na krótko wystąpił przeciw Michnikowi i Towarzystwu), walczą w istocie o panowanie nad pamięcią, czyli o władzę. To jednak pozostawiam dziś na boku.

Obiecywałem spory czas temu nie pisać więcej o Wałęsie. Wydawało mi się, że poza tym, iż jest to zawracanie kijem Wisły, on sam kompromituje się wystarczająco. Jednakże, kiedy jako pretekst czy nie pretekst akcji o większych, szerszych celach zaczęto nagle bełkot Wałęsy brać poważnie, nobilitować, nie mogłem nadal milczeć. Stał się "autorytetem" z prostej przyczyny – bo jest przeciwnikiem Kaczyńskich. Gdyby był ich zwolennikiem, nawet najmniejszej awantury by nie było. Zdenerwował mnie też refren tych, którzy bronią prawdy, ale podkreślają zarazem niezwykłe, niebotyczne, trudne do wymierzenia zasługi Wałęsy. Lub wręcz nazywają go "ojcem".

Cytowane wspomnienia potwierdza wiele źródeł. Mówią chyba same za siebie. Nie spowodują zmiany zdania tych, którzy wówczas z oddali czy też z zagranicy uznali raz na zawsze, że Wałęsa to bohaterski przywódca, który niemal jednoosobowo utworzył "Solidarność" i zmienił bieg wypadków. Legenda pozostanie legendą. Nic to. Wiedza, prawda – chociażby były ulotne i mało się zmieniły, są wartością samą w sobie. Jak są ulotne, przekonamy się zapewne za rok, gdy będzie się obchodzić 20-lecie odrodzenia "Solidarności" (a może nawet 20-lecie osobistego sukcesu "wielkiego przywódcy", który doprowadził do pojednania z komunistami). Nikt już nie pamięta, że reżim nie zgodził się wówczas na reaktywowanie "Solidarności". Powstała nowa, od nowa rejestrowana, już w pełnej krasie, bez elementów niekonstruktywnych, za to z udziałem tych, których Zjazd "S" w 1981 r. do żadnych władz związku nie dopuścił – Michnika, Geremka itd.

Pozwolę sobie niejako przy okazji na parę osobistych uwag. Moje zaufanie do Wałęsy trwało niezwykle krótko. Pamiętam, jaki byłem wściekły nie tylko dlatego, że ów Nobel był o rok spóźniony, ale głównie z tego względu, że przyznano go Wałęsie, a nie NSZZ "Solidarność". Później obserwowałem zachowanie Wałęsy np. po śmierci księdza Jerzego. Deklarowanie przed częściowymi wyborami 1989 r. pospołu z Jaruzelskim potrzeby karczowania chwastów – szczeniaków wykrzykujących niezrozumiałe hasła antykomunistyczne, czyli zdaniem Wałęsy anarchistów.

Rządy Mazowieckiego (i wybranego głosami solidarnościowego OKP prezydenta Jaruzelskiego) były dla kogoś, kto pragnął dekomunizacji kraju i przynajmniej odrobiny tak niezbędnej wówczas śmiałości politycznejkoszmarem. Głosowałem więc na Wałęsę, sądząc, że chociaż trochę coś się w tym względzie zmieni. Pochlebiam sobie jednak, że granicy nie przekroczyłem – tj. Wałęsy nie opiewałem. Leitmotivem mej ówczesnej publicystyki było hasło: "każdy tylko nie Mazowiecki". Mimo to na łamach pisma LDP "Niepodległość" rozgorzała polemika. Niektórzy koledzy profetycznie stwierdzali wprost – "Przecież Wałęsa zdradzi".

Nie sądzę jednak, by ktokolwiek przypuszczał, że prezydentura Wałęsy będzie tak makabryczna, najgorsza z możliwych. Pogodził się rychło z Michnikiem i towarzyszami, otoczył ubekami. Postać Wachowskiego była sygnałem jednoznacznym (dwie udokumentowane książki na jego temat też już są zapomniane). Złota szabla dla politruka Kołodziejczyka, postawa wobec baz sowieckichnie warto wymieniać więcej. Wielki protest przeciw rządom Wałęsy nie był udziałem Kaczyńskiego i paru sfrustrowanych polityków. Kto zna Warszawę, pojmie jego rozmiary – gdy czoło pochodu składającego się z ludzi z całej Polski docierało do Belwederu, jego koniec znajdował się jeszcze na placu Trzech Krzyży. Zamiast dokonać deubeizacji, dekomunizacji, Wałęsa zamazał do reszty wszystko.

A ja już w "GP" nr 1 napisałem, co sądzę o Wałęsie. M.in. zauważyłem, że w tak nietypowym miejscu, jak dedykacja książki ofiarowanej Gierkowi, de facto przyznał się do "incydentu". I chociaż nie przypuszczałem, że Polacy w większości zezwolą Kwaśniewskiemu rządzić dwie kadencje, przyznam bez najmniejszego wstydu, że wybory między nim a Wałęsązbojkotowałem. Nigdy już i w żadnych okolicznościach na Wałęsę bym nie zagłosował. Zresztą, ile głosów otrzymał podczas ostatniej swej próby – 1 czy też 1,5 %?

Wydawało się, że przynajmniej za życia pokolenia, które jeszcze coś pamięta, jakieś elementarne proporcje, elementarna ocena wydarzeń 1980, 1981 czy też 1989 r. została przywrócona. A tu raptem okazało się, że Wałęsa na powrót jest "autorytetem". Nie zamierzam "specjalizować się w Wałęsie", bo – napiszę coś zapewne wbrew zgoła wszystkim – nie jest moim zdaniem tego wart. Ale w chwilach takich jak obecna od prawdy uciekać nie zamierzam. Natomiast do zmiany zdania o osobie rzekomego "pogromcy komunizmu" nikt i nic mnie nie skłoni."

Tomasz Sakiewicz - notatka na łamach "Niezależnej Gazety Polskiej"

Uzasadnienie przyznania Lechowi Kaczyńskiemu za kampanię gruzińską nagrody imienia Świętego Grzegorza I Wielkiego, opublikowane w dniu 01.01.2009 na łamach "Niezależnej Gazety Polskiej" oraz portalu niezalezna.pl

Anonim - editorial na stronie internetowej www.pis.org.pl

Z niepodpisanego komentarza redakcyjnego, poświęconego wyborom prezydenta Olsztyna, opublikowanego na witrynie pis.org.pl w dniu 04.03.2009

"Platforma stacza się. Najpierw powoli. Popchnięta przez własny elektorat, już jedzie w dół. Już przejechała Olsztyn. Rozpędza się siłą swoich błędów! Co bardziej roztropni już wiedzą, co za chwilę się stanie. Podmuch fali wściekłości wyrastający z nadchodzącej biedy, z bezsilności bezrobocia zdmuchnie zaprzęg Tuska w dół. Ten pomknie na złamanie karku po nie wybudowanych drogach, a powóz pójdzie w drzazgi, rozsypie się i będzie koniec jazdy. A gdzie pierwszy furman RP? Co z woźnicą?"

Ksiądz Czesław S. Bartnik - artykuł w "Naszym Dzienniku"

Artykuł księdza profesora Czesława S. "Interdyscyplinarnego" Bartnika o Platformie Obywatelskiej, opublikowany na łamach "Naszego Dziennika" w dniu 11.04.2009

"Trzeba też zauważyć, że rząd PO czyni kroki w kierunku oddania na własność, głównie Niemcom: naszych kolei państwowych, lasów, zasobów kopalnych, energetyki, LOT-u, rybołówstwa morskiego wraz z flotą, poczty państwowej itd.

Tenże rząd przygotowuje również ustawę medialną, która może ograniczyć działalność nadawców społecznych, a więc i kościelnych, takich jak Radio Maryja i TV Trwam. Najgorsze, że rząd czyni to celowo i świadomie, kierując się nienawiścią do katolickości na forum publicznym, którą to Unia każe mu poskromić. Medium toruńskie jest jedyne w całym świecie na taką skalę. Według tych "demokratów", musi zamilknąć albo podzielić los włoskiego Radia Maryja, które nadaje wprawdzie na całą Italię, ale jest ściśle też niejako kontrolowane przez polityków i nie wolno mu wypowiadać się w duchu katolickim na tematy społeczno-polityczne.

I tak liberałom, także polskim, państwo polskie będzie potrzebne jedynie do zapewnienia porządku publicznego i bezpieczeństwa fizycznego, do pilnowania poprawności politycznej i ideologicznej, do zbierania podatków i rozdziału środków tak, by zapewnić ochronę właścicielom i bogaczom."

Anonim - editorial na stronie internetowej www.pis.org.pl

Niepodpisany komentarz redakcyjny poświęcony pożarowi hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim, w wyniku którego zginęły 22 osoby, zamieszczony na stronie PiS w dniu 15.04.2009

Tusk, tragedia i guma do żucia

"Ludzi szkoda. Najbardziej dzieci. Są zupełnie niewinne. Ale w zderzeniu z nieszczęściem najczęściej nie mają wielkich szans. U progu życia płacą najwyższą cenę. Rodziny, które z różnych względów eksmitowano z mieszkań, zakwaterowano w klatkach pokojów w byłym hotelu robotniczym. Powiedzmy sobie szczerze - w budynku o standardzie urągającym współczesnemu człowiekowi. Te rodziny w drugie dzień świąt wielkanocnych przeżyły o wiele bardzie koszmarny dramat niż gdy - jak w niektórych przypadkach - wyrzucano ich z poprzednich miejsc zamieszkania. Brak słów, aby w pełni odnieść się do śmierci w płomieniach płonącego jak żagiew budynku.

Tam nie mieszkali zasobni ludzie. Bogactwa tam nie widziałem. Miejscowi bogacze to miejsce omijali szerokim łukiem i tylko proszę mi nie wmawiać, że tak nie było. Władze miejskie? Już ja dobrze wiem, jak panie urzędniczki - nie tylko z Kamienia Pomorskiego - traktują ludzi znajdujących się w różnych, często nawet niezawinionych kłopotach. Owszem, był taki polityk, który zrozpaczonym powodzianom wytykał, że ci nie ubezpieczyli swoich majątków. On swój ubezpieczył. Taki mądry. Premier Cimoszewicz do dzisiaj pozostaje ikoną tych zapobiegliwych, wszechwiedzących i wszechmogących przedstawicieli kasty urzędniczo-politycznej.

Gdy jeszcze dymiły popioły, przed kamerą wypowiadali się różni ludzie z miejscowych władz. Zwróciłem uwagę na około 60 letniego urzędnika, który tłumaczył butnie, że budynek był w dobrym stanie… bo przecież są dokumenty odbioru technicznego. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Dwa światy: pierwszy świat zwyczajnych ludzi, często poturbowanych ludzi i świat pewnych siebie, butnych i wypasionych urzędników (gwoli prawdy pań urzędniczek, których jest znacznie więcej niż panów urzędników ). Dlatego nie dziwię się, gdy stygły popioły, że ludzie z Kamienia Pomorskiego krzyczeli do mikrofonów o sitwie, o układzie rządzącym w mieście, o nieprawidłowościach. Dwa światy. Ale tej pamiętnej nocy płonęły dzieci z pierwszego świata. Te z drugiego były bezpieczne.

Gdy jeszcze dymiły popioły przed południem przyleciał do Kamienia Pomorskiego premier Donald Tusk. W pobliżu pogorzeliska dukał klasyczne banały o konieczności pomocy. Tusk wydawał się tak samo zgaszony, jak ten pożar za jego plecami. Towarzyszący mu oficerowie BOR wykonywali swoją pracę wodząc wzrokiem po okolicy.

Jeden z nich, ten stojący tuż za plecami Tuska ubrany w niebieską koszulę, bez krawata bez przerwy leniwie żuł gumę. Międlił ją pracowicie, gdy Tusk usiłował coś powiedzieć, ale mu nie szło. Nikt niczego mu nie przygotował, chłopcy od PR zostali na święta w domu.

Tusk dukał coś nieskładnie o tragedii, ochroniarz żuł gumę. I było tak, jak zwykle jest w PO. Wyłączyłem telewizor."

Druga strona "Dziennika" z dnia 01.06.2009 z wywiadem Wojciecha Cieśli (na dole strony)

Wojciech Cieśla - wywiad na łamach "Dziennika"

Wywiad Wojciecha Cieśli z Jackiem Chwedorukiem, Prezesem i Dyrektorem Zarządzającym "Rothschild Polska", opublikowany na łamach "Dziennika" i jego stronie internetowej w dniu 01.06.2009

Oświadczenie Jacka Chwedoruka dla mediów z dnia 01.06.2009

Rafał Ziemkiewicz - rozmowa w studio TVP Info

W programie "Antysalon" na antenie TVP Info (08.06.2009), Rafał Ziemkiewicz komentuje przekazywaną właśnie relację z konferencji prasowej Państwowej Komisji Wyborczej, podczas której jej przewodniczący, Ferdynand Rymarz, omawia przebieg wyborów w Wolsce.

Jan Błaszkowski - materiał o budowie autostrad w Faktach TVN (15.06.2009)

Gdy Platforma doszła do władzy, obiecywała przyspieszenie, również na drogach.

Ambicje być może wciąż są, ale dróg - nie ma. Dlatego dziś premier nie tłumaczy już kiedy powstanie ta autostrada A2, lecz czy, i kiedy, odwoła jej budowniczego, ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka.

  • (Adrian Furzański: "Od początku 2009 roku minister jakby osiadł na laurach.")

Na papierze ma sukcesy, bo nikt nie podpisał tylu umów na budowę, co on. Problem kiedy, za ile i kto tę A2 skończy? Czas na odpowiedź do końca miesiąca.

Cezary Grabarczyk może więc spać spokojnie, nawet jeśli liczby są nieubłagane. W ostatnim roku rządów PiS oddano do użytku 25 km autostrady A1. W pierwszym roku rządów Platformy - 67 km, też na A1, rozpoczętych jeszcze za czasów Jarosława Kaczyńskiego. Ten rok, to niespełna 90 km w kilku miejscach. Rząd PO buduje więc średnio 240 metrów autostrady dziennie.

Anonim - editorial na stronie internetowej www.pis.org.pl

Niepodpisany komentarz redakcyjny poświęcony kandydatom do przyszłorocznych wyborów prezydenckich, zamieszczony na stronie PiS w dniu 23.06.2009

Gdzie tu wyemigrować?

"I ruszył korowód chętnych na urząd Prezydenta RP. Po Kongresie Kobiet na łamach wszystkich gazet zagościła Jolanta Kwaśniewska. Tę lewicowe środowiska lansują jak mogą, mając nadzieję, że przez jej osobę posiądą prezydenturę. A Jolanta Kwaśniewska kokietuje już swój elektorat i twierdzi, że – owszem – raczej tak, a nadto, że kobieta zmienną jest. Z tych dwóch tez, ta ostatnia jest do bólu prawdziwa, o czym liczna panie mogły przekonać nie jeden raz równie licznych panów.

O Polsce, o jej kondycji – w szerokim tego słowa znaczeniu – nikt z krotochwilnych i egzotycznych kandydatów nie mówi. Na razie idzie o zdobycie, dokładnie wydarcie władzy z rąk obecnego Prezydenta RP. Prawdopodobnie byłby to pierwszy i ostatni zrealizowany punkt programu. A potem byłaby tylko celebracja urzędu. Nic więcej. W najlepszym razie.

A tu mija już 20 lat. A Polska jest krajem "dwóch kopert" przetargowych. Pozbawiona armii. Bezbronna. Wystawiona na ataki nie tylko militarne. Jest krajem, gdzie Polaków ma się za nic: mają płacić podatki i nie buntować się. Jak w komputerowych grach gospodarczych. Spryciarze od Tuska już myślą nad sposobami, jak po złodziejsku niepostrzeżenie wytrzepać Polaków z kasy. Jak przypodobać się Moskalom, gdy ci plują na nas co drugi dzień.

Każdego dnia widzę, jak wykształciuchy plugawią naszą historię, jak pastwią się nad nią i bezczelnie kłamią. Nauczyciele kończą jej naukę na I wojnie światowej. Wiem to od moich dzieci. Takich mamy macherów od organizowania nauczania. Szeregi absolwentów studiów o przerażającej głupocie i jeszcze większych mniemaniach o swoich intelektualnych osiągach. Dobrze, że jeszcze znajdują się wśród nich perełki. Ale to za mało.

Uczeni, usłużni dziennikarze, politycy, eksperci i diabli wiedzą jeszcze kto, pochylają się z głęboką troską nad cynicznym ubekiem, gdy ich ofiary już dawno pomarli, albo rozdygotani stoją od 3 rano w kolejce do lekarza. Rektor KUL, ksiądz profesor Wilk daje tytuł honoris causa Juszczence, a ten jawnie propaguje tradycje SS Galizien i UPA, gdy tymczasem ofiarom Kresów i ich potomkom polscy urzędnicy wygrażają pięściami, odmawiając zgody nawet na postawienie pomnika.

Moi przełożeni z konspiracji, co załapali się na władzę dzisiaj historykom zabraniają badań naukowych i mówią jak mają pisać, wiedzą jak jest lepiej. Obrośli w butę i chciwość. Usadowieni po urzędach. Gęgacze. Starzy wyjadacze.

To po co ja biegałem z tym pędzlem? Chodziłem na manifestacje? Po co ślęczałem nocami nad maszyną do pisania. Dzisiaj jedni gnoją drugich. Dla rozrywki. Polacy?

Kandydatów na prezydenta mamy wielu. Żonę wysokiego dygnitarza PZPR też. Specjalistka od "lalkarstwa" i konsumpcji bez. I za chwilę jeszcze paru cyników też wyłoni się zza zakrętu.

Najgorsze, że nie ma już gdzie emigrować. I po co mi było to wszystko?"

Tomasz Sakiewicz - artykuł na łamach "Gazety Polskiej"

Artykuł Tomasza Sakiewicza, opublikowany w "Gazecie Polskiej" w dniu 01.07.2009.

"Donku, co się stało'

W Polsce kryzys gospodarczy nie jest tak dotkliwy jak u naszych sąsiadów. Oczywiście byliśmy jeszcze niedawno od większości z nich krajem biedniejszym, więc łatwiej nam zaakceptować to, że u nas będzie teraz tak samo podle jak u innych. Fakt, że tąpnięcie przyszło z opóźnieniem, zawdzięczamy obniżeniu podatków dla firm, co miało miejsce jeszcze za czasów Leszka Millera, obniżeniu podatków dla osób fizycznych i ZUS-u, zawdzięczamy to rządom PiS-u, oraz przyhamowaniu zapędów koalicji PO-PSL we wchodzeniu do strefy euro. To ostatnie spowodował PiS, obecne kierownictwo NBP i prezydent.

Rząd Donalda Tuska wiele dla ratowania kraju z kryzysu nie zrobił. Urzędowy optymizm co do stanu gospodarki i wartości złotego doprowadził do poważnych problemów rodzimych eksporterów. Porażka w pozyskiwaniu pieniędzy z Unii Europejskiej spowodowała zatrzymanie setek inwestycji.

Najgorsze skutki przyniosła jednak radosna twórczość ministra Jacka Rostowskiego. Przerażenie urzędników z Brukseli bardzo wysokim deficytem finansów publicznych w Polsce to przedsmak czekających nas problemów. Rząd nie przygotował ani administracji państwowej, ani też całego społeczeństwa do kryzysu. Co gorsza, planując budżet na kompletnie fikcyjnych wskaźnikach, doprowadził do powstania ogromnego deficytu we wszystkich instytucjach okołorządowych, a także w wielu samorządach. Na poważne przesunięcia w finansach już za późno. Czeka nas mozolne wyrywanie sobie publicznego grosza i przesuwanie długu z kupki na kupkę.

Wszyscy powoli stajemy się ofiarami Tuskowego szaleństwa. Urzędy skarbowe coraz później oddają pieniądze, skarb państwa wysysa z firm ich rezerwy, banki zaczynają finansować deficyt zamiast kredytować przedsiębiorców. To dopiero początek rządowych przysiadów z finansami.

Ekipa Tuska, niezwykle sprawna w zdobywaniu władzy, w jej realnym sprawowaniu nabrała mitologicznej cechy, która pokarała króla Midasa. Nie przybywa jednak od tego złota ani nawet złotych. Niezwykła nieudolność tego rządu powoduje, że czego się dotknie to zepsuje.

Nawet złoto zamieni w... coś o wiele mniej atrakcyjnego.

Z nowelizacją budżetu rząd czekał do eurowyborów. Nie oznacza to, że podał nam teraz prawdziwe informacje o stanie gospodarki. Ciągle z ust Tuskowych urzędników dostajemy prognozy lepsze od tych, według których oceniają nas znawcy rynku. Wedle obowiązującej propagandy, skutecznie podtrzymywanej przez większość mediów, kryzysu nie sposób było przewidzieć. Mam kilkadziesiąt tysięcy świadków - czyli Państwa - że byli tacy, którzy niemal co tydzień od prawie dwóch lat pisali o nadciągającej katastrofie. To nie przez brak skromności, ale ze względu na realną ocenę zdolności intelektualnych otoczenia Tuska możemy powiedzieć, że kompetencje naszego zespołu są nieco większe niż wysoko opłacanych ekspertów rządu. Dlaczego więc nie jeździmy mercedesami i codziennie liczymy, czy starczy nam do pierwszego? Powód jest prosty: elity władzy, szczególnie tej władzy, nagradzają miernoty. Dla nas są sądy, prokurator, kontrole skarbowe i zastraszanie reklamodawców.

Stalin nie narzekał na brak ekspertów. Wszystkich trzymał w łagrach. Dzisiaj ludzie, którzy coś rozumieją i stać ich na własne zdanie, mogą najwyżej bać się komornika albo kolejnej rewizji w mieszkaniu. Postęp jest wyraźny. Nie ma więc co narzekać na władzę. Ważne, że w obliczu przeważających problemów trzyma fason."

Joanna Lichocka - komentarz do uroczystości rocznicowych na Westerplatte na łamach portalu Wirtualna Polska

"Bo gdyby przyjrzeć się tym uroczystościom nie od strony wizerunkowej, którą i PO, i Donald Tusk wyzyskali w stu procentach, a od strony merytorycznej, to okazałoby się, że to nie Tusk, a Lech Kaczyński powinien zbierać słowa uznania, za to, jak zareagował na przeinaczenia, manipulacje faktami i hipokryzję premiera Rosji." (10.09.2009)

Joanna Lichocka - Artykuł "PiS - Prawo i Spokój" na łamach portalu Wirtualna Polska

"Partia Jarosława Kaczyńskiego radzi sobie całkiem nieźle – nie reaguje na wezwania wojenne Platformy, nie daje się sprowokować i unika ostrego, emocjonalnego języka. Tym samym nie wchodzi w scenariusz napisany dla niej przez spin doktorów PO. Widać już nawet pewne zniecierpliwienie tym liderów PODonald Tusk w ostatnim programie Tomasza Lisa mówił, że po tamtej stronie "zapadła cisza". Premier mówiąc to zapewne spodziewał się, że sprowokuje do "hałasu" zagończyków PiS, ale przynajmniej na razie politycy PiS omijają te prowokacje. Póki nie stracą cierpliwości, póty istnieje szansa, że Platformie nie uda się swych afer przykryć kolejną widowiskową odsłoną wojny PO-PiS." (21.10.2009)

Marek Migalski - wpis na blogu

(Ortografia zachowana za oryginałem wpisu)

NUD zabija Tuska, bumtarara, bumtarara
"Donald Tusk wydaje się nieśmiertelny – nic go nie potrafi politycznie zabić. Ani afera ze Zbychem i Miro, ani nieudacznictwo jego rządów, ani bezbarwność jego ministrów. No po prostu nic, nul, zero. Może Grzecho go trochę będzie w stanie osłabić, bo nie ma bardziej krwawych wojen nad wojny domowe. PiS jest trochę bezradne, bo walimy celnie w premiera, trafiamy w jego słabe punktu, a chłop stoi na nogach, nie chwieje się prawie w ogóle i jeszcze się bezczelnie odgryza. Ale jest coś, co Donalda Tuska powali na deski – to Nuda! Socjolodzy zachodzą w głowę co to jest takiego, że po najdłużej dwóch latach każde rządy w Polsce zaczynają tracić poparcie. I nie wiedzą dlaczego tak się dzieje. Otóż przyczyna tego cyklicznego zjawiska w przyrodzie jest znudzenie wyborców. Żyjąc w kulturze obrazka, w kulturze widowiska, ludyczności i uciechy, po prostu, po ludzku zaczynają się nużyć oglądaniem tych samych aktorów. A owi aktorzy są wobec tego ziewania na widowni bezsilni. Donald Tusk właśnie zaczyna to odczuwać. Na początku wystarczyło, że się po prostu uśmiechał, sympaciak taki milusiński. Potem zaczął czasami odrywać rolę zafrasowanego – wyglądał trochę pociesznie marszcząc brwi i udając ojca narodu, bo jest co najwyżej sympatycznym kolegą, ale widać było, że się stara. A teraz chłopina zupełnie stracił rezon – już zupełnie nie wie, co robić. A to staje na głowie, a to żongluje swoimi giermkami, a to spektakularnie kastruje pedofilów. Ale publika jakby coraz bardziej znużona, jakaś taka bez entuzjazmu. Premier zaś coraz bardziej wkurzony – kiedyś wystarczyło, że zrobił małe fiku-miku a widownia zarykiwała się ze śmichu i wiwatowała na cześć sztukmistrza. A teraz? Jeszcze niby nie rzuca na scenę jajkami i pomidorami, ale jakby delikatnie zaczęła się rozglądać dookoła. Jeszcze nie gwiżdże, ale poziewuje sobie i wierci się w fotelach. Ktoś nawet wyszedł – niby tylko do toalety, ale widziano go w foyer palącego papierosy i gawędzącego z szatniarkami. Premier robi co może, ma jeszcze kilka spektakularnych sztuczek w zanadrzu – wsadzi głowę do pyska lwa albo i jeszcze gdzie indziej, ale wie, że to już nikogo nie zachwyci. Co najwyżej kilku wynajętych klakierów bić będzie brawo, ale i to za pieniądze. Nuda nadciąga nad salę. Główny aktor to dostrzega. W ostatniej scenie spektaklu, na kilka zaledwie chwil przed końcem przedstawienia Nuda wyjdzie na scenę i pchnie go sztyletem w plecy. Jak przed pięciu laty. Tak samo boleśnie." (07.11.2009)

Zdzisław Krasnodębski - artykuł na łamach "Rzeczpospolitej"

Artykuł Zdzisława Krasnodębskiego o przyznaniu Donaldu Tusku przez miasto Akwizgran nagrody Karola Wielkiego, opublikowany w "Rzeczpospolitej" w dniu 20.01.2010.

"Nad Wisłę dotarła radosna wiadomość znad Renu o przyznaniu Donaldowi Tuskowi nagrody imienia Karola Wielkiego. Odnieśliśmy kolejny sukces. Od tej chwili jeszcze śmieszniejsze i bardziej pretensjonalne wydają się marketingowe pomysły politycznego konkurenta premiera, kandydata na prezydenta RP Tomasza Nałęcza, który ukazał się Polakom na plakatach wyborczych obok Baracka Obamy.

Tymczasem wyraźnie rzuca się w oczy realne podobieństwo Tuska do Obamy. Tak jak Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla, tak teraz uhonorowano Donalda Tuska nagrodą Karola Wielkiego za zasługi dla Europy. przy okazji dowiedzieliśmy się od rzecznika jury (Karlspreis-Direktorium), że Donald Tusk to nie tylko wielki Europejczyk (nie wiadomo więc, dlaczego protestowano w Niemczech przeciw proponowanemu przez PO systemowi pierwiastkowemu, a jeszcze wcześniej tak denerwowano się obroną traktatu nicejskiego), ale i polski patriota.

Jürgen Linden, rzecznik jury przyznającego tę nagrodę, do którego należą m.in. burmistrz Akwizgranu, przedstawiciele wszystkich partii z Nadrenii-Westfalii, ale także Hans-Gert Pöttering, poprzednik Jerzego Buzka na stanowisku przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, stwierdził: "Tusk to postać symbolizująca przezwyciężenie nacjonalistycznych tendencji, które znowu się pojawiły przede wszystkim w Europie Wschodniej". Do tej pory nasi niemieccy sąsiedzi zadowalali się wskazywaniem, kto jest polskim nacjonalistą, populistą i antysemitą, teraz – jak widaćnie rezygnując z walki z nacjonalizmem, uznali, że powinni pójść jeszcze dalej i wyznaczać, kto zasługuje na miano polskiego patrioty.

Rzecznik pochwalił starania Tuska "o pojednanie i współpracę Polski z jej europejskimi sąsiadami". Nie uszło jednak uwadze jury, że ostatnio stosunki polsko-niemieckie zostały zmącone sporem o Centrum przeciwko Wypędzeniom i Erikę Steinbach. Ale dzieje się to wbrew polskiemu premierowi, bo Tusk "chce odsunąć na bok owe mącące sprawy i zbudować dobre stosunki sąsiedzkie".

Tak jak Obama dostał pokojowego Nobla, tak Tusk nagrodę Karola Wielkiego za zasługi dla Europy. przy okazji przypomniano w radiu Deutsche Welle, że "jego rodzina należy do słowiańskiej mniejszości kaszubskiej i w czasie II wojny światowej przeżyła roboty przymusowe i pobyt w obozach koncentracyjnych". O tym, czy ktoś został wypędzony, nie poinformowano. Tak jak taktownie nie wspomniano, w jakim państwie żyła ta mniejszość.

Wręczenie nagrody nastąpi 13 maja, gdy polska kampania prezydencka będzie w pełni. W najbliższym czasie można się spodziewać dalszych nagród i wyróżnień dla Donalda Tuska. Skądinąd, gdy w czasie kampanii prezydenckiej Obama postanowił wygłosić przemówienie przed Bramą Brandenburską, martwiono się w Niemczech, czy nie będzie to odebrane jako mieszanie się w sprawy amerykańskie i opowiedzenie się za jednym z kandydatów. Ostatecznie pod naciskiem kanclerz Angeli Merkel przemówienie odbyło się w innym, mniej prestiżowym miejscu. Teraz zatroskanych głosów nie słychać.

Czyżby Donald Tusk rzeczywiście zrezygnował z ubiegania się o prezydenturę?"

Anonim - editorial na stronie internetowej www.pis.org.pl

Niepodpisany komentarz redakcyjny poświęcony decyzji o wycofaniu się Donaldu Tusku z ubiegania się o fotel prezydencki

Tusku! Musisz! Czyli starcie wojownika z amatorem lodów made in PO

Lud zadrżał! Donald Tusk powiedział, że nie będzie kandydował na stanowisko prezydenta RP. Ale powiedzmy sobie szczerze – Donald Tusk tylko powiedział, że nie będzie kandydował. Politycy z PO składali w przeszłości szereg innych obietnic, wcale nie zamierzając ich dotrzymywać. To niby dlaczego nie wolno mi spekulować, czy jest to prawdą czy też nie? Bo realnie, to dzisiaj o godzinie 11 padły tylko słowa i nic więcej. W dogodnym momencie Donald Tusk może powiedzieć: a kuku! Chcę zamieszkać w pałacu!

Ale Tusk potrafi być też niezłym wesołkiem! Rozbawił mnie tym powiedzeniem, że "ich jest dwóch". No tak, ale trzeba pamiętać, że owszem Tusk jest w liczbie "sztuk jeden", jak mawiał mój sierżant z wojska, ale za to uzbrojony, jak amerykański komandos: służby specjalne takie, siakie i owakie, cały aparat rządowy i większość w Sejmie (do spółki z PSL) no i jeszcze sprzedajne media, w większości terytorialnie tylko polskie. Media dzielnie wspierają rząd bezlitośnie ścigając wredną opozycję, która snuje swoje imperialistyczne czyli pisowskie knowania po to, aby dokuczać rządzącym. A ci, jak powszechnie wiadomo, chcą Polakom zrobić dobrze. Żeby im było dobrze tak!

A media w Polsce zachowują się bardzo nietypowo. Jak na Europę. Czyli zamiast patrzeć rządzącym na ręce, ochoczo zatrudniają się u premiera Tuska, jako dodatkowa siła policyjna używana do pacyfikowania opozycji. No i rzetelnie pałujęopozycję już od ponad dwóch lat, a kasiora od wdzięcznych agend rządowych płynie. Spadek zaufania Polaków do mediów też.

A żeby już było całkiem tragikomicznie, to jeszcze niektórzy artyści opluwają opozycję ile wlezie. Na przykład pan Olbrychski, człowiek za wszelką cenę szukający poklasku, jest absolutnie przekonany, że aktualnie Polską rządzi PiS, a premierem jest Jarosław Kaczyński! Inny artysta, uporczywie uważający się za muzyka, bredzi. W podtekście zazdrości Dodzie i Joli Rutowicz. Zatem dzisiaj od 11 przed południem już wiemy, że może być i tak, iż ktoś z oddanych towarzyszy krzyknie "Tusku musisz!". A Tusk na to: "Słyszycie? Muszę!".

Jest tylko jeden problem: Kaczyńscy to wojownicy, a Tusk to cherlawy amator kręconych lodów!

Artykuł ten został podstępnie usunięty z portalu w dniu 29.01.2010 około godziny 10.10. Prawdopodobnie przez wrogów narodu.

Tomasz Sekielski - film "Władcy marionetek"

Prezentowana poniżej jednostka dydaktyczna kursu jest kopią artykułu pióra znanego wroga narodu Wojciecha Szackiego, który opublikowany został w dniu 16.03.2010 roku na żydo-masońskim portalu gazeta.pl

I tu fakty się kończą, a zaczyna smutne poczucie, że Sekielski wystąpił w swoim filmie w roli tytułowej.

TV Wildstein, nowy standard dziennikarstwa

Prezentowana poniżej jednostka dydaktyczna kursu jest kopią artykułu pióra znanego wroga narodu Piotra Rogowskiego (radcy prawnego "Gazety Wyborczej"), który opublikowany został w dniu 24.03.2010 roku na żydo-masońskim portalu gazeta.pl

"Zybertowicz ma przegraną z Adamem Michnikiem sprawę w sądzie. Ale ma także Wildsteina, który wykorzystuje publiczną TVP - by Zybertowicza pocieszyć.

Bronisław Wildstein, publicysta "Rzeczpospolitej", ma program w publicznej TVP. Ma też osobliwe dziennikarskie standardy, którym daje wyraz w programie "Bronisław Wildstein przedstawia". We wtorek 23 marca przedstawił już kolejny raz prof. Andrzeja Zybertowicza, doradcę prezydenta ds. bezpieczeństwa.

Obaj panowie przyjaźnie się zgodzili, że Zybertowicz nie powinien przegrać z Michnikiem, bo nie tyle powiedział nieprawdę - choć ustaliły to sądy trzech instancji - ile "parafrazował postawę mentalną Michnika". To nowe pojęcie w stylu "pomroczności jasnej".

Wildstein rozmawia tylko z jedną stroną sądowego sporu. Nie chodziło więc o dziennikarstwo, tylko o pocieszenie Zybertowicza i przekonanie widzów, że Michnik zły jest.

Ganiąc Michnika za proces wytoczony Zybertowiczowi, Wildstein przemilczał, że sam zrobił to samo. Pozwał bowiem do sądu Adama Michnika i dziennikarkę "Gazety Wyborczej" Agnieszkę Kublik, żądając od nich 100 tys. !

Tak więc, będąc stroną procesu sądowego z Michnikiem, Wildstein robi program o innym procesie Michnika. Taki sam program - również z udziałem tylko Zybertowicza i również na temat procesu z Michnikiem - zrobił Wildstein 14 stycznia zeszłego roku. I to też przemilczał.

Widać, że TVP - na którą wszyscy się składamy - nie liczy się z groszem, skoro płaci Wildsteinowi za dwa takie same programy w ciągu roku.

Wildstein nie zapytał też Zybertowicza, dlaczego nie wykonał dotychczas prawomocnego wyroku Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 11 marca 2010 r. przy tym Zybertowicz jest doradcą prezydenta RP, strażnika praworządności.

Wildstein opatrzył swoją pogawędkę z Zybertowiczem planszami: "Sąd zabrania krytyki Michnika", "Michnik knebluje polemistów". Panowie byli tylko we własnym gronie, więc nikt w programie nie zareagował na te nonsensy. Widzowie mieli je brać za dobrą monetę.

Naprawdę zaś jest tak, że żaden sąd nie zabronił nigdy krytyki Michnika. Natomiast kilka razy sądy uznały, że tzw. polemiści rozpowszechniali ewidentne kłamstwa o Michniku i dlatego winni go przeprosić.

W zadaniowej telewizji Wildsteina wszystko jest możliwe. Ktoś, kto rozpowszechnia kłamstwa, może rozwiesić nad sobą sztandar wolności słowa.

PS. W internecie można znaleźć informację, że 11 stycznia 2008 r. w Lucieniu Zybertowicz i Wildstein uczestniczyli w seminarium pod patronatem i z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego pt. "Standardy obiektywizmu w polskich mediach".

Anita Czupryn - artykuł na łamach "Polska. The Times"

Fragmenty artykułu Anity Czupryn zatytułowanego "Marta Kaczyńska stanie ze stryjem Jarosławem", opublikowanego w "Polska. The Times" w dniu 04.05.2010

Praca zbiorowa dziennikarzy "Gazety Polskiej" - skarbnica cytatów patriotycznych

Prezentowana poniżej jednostka dydaktyczna kursu jest fragmentem felietonu pióra znanego wroga narodu Janusza Andermana, zatytułowanego "Mieszanka firmowa z pewnej gazety", który opublikowany został w dniu 12.05.2010 roku na żydo-masońskim portalu gazeta.pl. Wszystkie cytaty pochodzą z jednego tylko 18 numeru "Gazety Polskiej".

Jan Pospieszalski na łamach "Rzeczpospolitej" - 22.07.2010

Anonim - editorial na łamach "Gazety Polskiej - 28.07.2010

Katarzyna Gójska-Hejke na portalu niezależna.pl - 16.09.2010

W związku z kradzieżą krzyża przez wrogów narodu sprzed Pałacu Prezydenckiego ta wybitna PiSjonarka, na codzień pracująca w "Gazecie Polskiej" nie mogła milczeć:

Joanna Lichocka - właściwa oprawa muzyczna wywiadu z samym prezesem-premierem-prawie-prezydentem Jarosławem Chwilowo-Odmienionym-Kaczyńskim - 22.09.2010

Dając wyraz swym niezłomnym poglądom w swej ostatniej audycji na antenie radiowej Trójki ta prześladowana bezwzględnie przez reżim prawa dziennikarka zaczęła od puszczenia "Murów" Jacka Kaczmarskiego:

W ostatniej zwrotce mury znów rosną i "łańcuch kołysze się u nóg". W dalszej części wywiadu puściła jeszcze pasującą do kontekstu martyrologii smoleńskiej "Obławę". [3]

Joanna Lichocka - jedynie słuszny wykład "Manipulacja a czujne oko dokumentalisty" na Uniwersytecie Warszawskim - 10.05.2011

Kontynuując swoją chwalebną misję podzieliła się z gremium liczącym około 30 Prawych Wolaków najcenniejszymi przemyśleniami i ocenami (źródło: "Gazeta Stołeczna z 11.05.2011, str 2):

Jak produkuje się kukłę - fragment artykułu redakcyjnego na łamach "Gazety Polskiej Codziennie" - 18.11.2011

Pospieszalski i Sakiewicz w spektakularnym pokazie najnowszych standardów etycznych Prawych Dziennikarzy

  1. 09.03.2012 - "W poniedziałkowym wydaniuFaktówTVN Katarzyna Kolenda- Zaleska przypisała mi m. in takie słowa: „Eurokomuna która ma dziś władze w Polsce rządzi lekiem! Boimy sie latać samolotami, a dziś boimy się również jeździć pociagami. To obecni rządzący nie potrafili zadbać o życie osób, które na trasie Warszawie Kraków uczestniczyły w katastrofie (...)” Poniżej moje imię i nazwisko. [...] Było to w Krakowie na Marszu w obronie wolności słowa i Telewizji Trwam, który zgromadził10 tysięcy uczestników, a którego Fakty nie zauważyły. Nie przeszkodziło to Kolendzie cytować mojego rzekomego wystąpienia. Dziennikarka ośmiela się oceniać przyzwoitość innych dziennikarzy, ale nie pierwszy już raz konfabuluje i posługuje się kłamstwem. Pamiętamy jak musiała przepraszać za słowa o „prawdziwych Polakachprzypisane Jarosławowi Kaczyńskiemu, gdy ten mówił o wolnych Polakach. I wtedy i teraz potrzebowała tezy, by ją komentować i atakować. Doprawdy, to nie są kłopoty ze słuchem. To szkoła manipulacji" - Jan Pospieszalski na swoim blogu na portalu salon24.pl (pisownia oryginalna)
  2. 08.03.2012 - "Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy nie jest zaskoczone kolejną konfabulacją Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, której próby manipulowania opinią społeczną zwykle wpisują się w nurt nieprzychylny środowiskom katolickim i konserwatywnym. Jednak o ile ostra wymiana poglądów winna być dopuszczalna przez każdą ze stron debaty, o tyle dziennikarstwo informacyjne powinno być obiektywne, nie mówiąc już o tym, że winno być wolne od ordynarnych kłamstw - takich jakich dopuszcza się dziennikarka TVN”" - oświadczenie księdza dr Bolesława Karcza, prezesa zarządu głównego Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy
  3. 08.03.2012 - "Cyngle cytujcie dokładnie! To ja wypowiedziałem słowa przypisywane Janowi Pospieszalskiemu: „Eurokomuna która ma dziś władze w Polsce rządzi lekiem! Boimy sie latać samolotami, a dziś boimy się również jeździć pociagami. To obecni rządzący nie potrafili zadbać o życie osób, które na trasie Warszawie Kraków uczestniczyły w katastrofie". Cytat można sprawdzić oglądając na Niezależnej relację filmową z marszu w obronie wolności słowa, który miał miejsce w ubiegłą niedzielę w Krakowie. Media reżymowe oczywiście nie potrafiły nawet dokładnie zacytować mojej wypowiedzi. [...] Sfora cyngli rzuciła się lecz w niewłaściwym kierunku. Zostawcie Janka, czekam na was" - Tomasz Sakiewicz na swoim blogu na portalu wpolityce.pl (pisownia oryginalna)
  4. 04.03.2012 - "Jan Pospieszalski przypomniał zebranym wydarzenia, jakie rozgrywały się na krakowskim Rynku podczas pogrzebu pary prezydenckiej. – Na 10 minut przed mszą, na wielkich telebimach jeden z propagandzistów telewizji informacyjnej rozmawiał z zaproszonymi gośćmi o… demonach polskiego patriotyzmu. To zdumiewający wyraz pogardy dla ludzi, którzy gromadzą się pod biało-czerwonymi sztandarami! To rodzaj lęku. Oni się boją Polaków! – powiedział. Pospieszalski mówił również o katastrofie kolejowej pod Szczekocinami. – Eurokomuna która ma dziś władze w Polsce rządzi lekiem! Boimy sie latać samolotami, a dziś boimy się również jeździć pociagami. To obecni rządzący nie potrafili zadbać o życie osób, które na trasie Warszawie Kraków uczestniczyły w katastrofie. Pamiętamy o nich i ich rodzinach i łączymy się z nimi w bólupowiedział" - relacja, która ukazała się na portalu niezależna.pl, a następnie została usunięta ze strony i do dnia 09.03.2012 dostępna była w archiwach Google. Przed usunięciem zdążyły ją jednak jeszcze w dniu 04.03.2012 zacytować niektóre media prawicowe, między innymi poznajprawdę.net oraz fronda.pl, z której materiał ten skwapliwie usunięto, umieszczając za to jedynie słuszny komentarz od redakcji, powtarzający oskarżenia Pospieszalskiego

Michał Karnowski na łamach "Faktu"

Komentarz do śmierci małej Madzi Waśniewskiej z Sosnowca, błyskotliwie zatytułowany "Lewacki taniec na małym ciałku" - 24.03.2012

Jak obnażono bydle, które kazało się wynosić przed pogrzebem!

Reżyserka Maria Dłużewska oraz Robert Tekieli, dziennikarz "Gazety Polskiej", o filmie "Córka", poświęconym Marcie Kaczyńskiej

Analogia jest przecież oczywiście oczywista

Perfekcyjny choć subtelny przykład dziennikarstwa z najwyższej półki w wykonaniu redakcji "Kuriera Związkowego"

Okładka tygodnika społecznego Komisji Krojowej Związku ("Kurier Związkowy" nr 374 z 07.11.2012)
Z wielką zręcznością, perfekcyjną dbałością o prawdę historyczną i z niespotykanym wyczuciem, klasyczne dziennikarstwo patriotyczne uprawiają wybitni patrioci z bohaterskiego związku zawodowego "Solidarność 80″, którzy na okładce tygodnika społecznego Komisji Krojowej Związku ("Kurier Związkowy" nr 374 z 07.11.2012), umieścili całostronicowe zdjęcie Adolfa Hitlera w towarzystwie dzieci, z dużym tytułem "Jego państwo", odsyłającym do artykułu wewnątrz numeru (str. 3 - 4), w którym obnażona została cała prawda o roli Donalda Tuska w demontażu Państwa Wolskiego i destrukcji jego najpoważniejszych organów.

Wojciech Sumliński - patriotyczne doniesienie na portalu wpolityce.pl (25.11.2012)

Rumianek.jpg
Rumianek1.jpg

Rafał Ziemkiewicz - jak buduje się etos klasycznego dziennikarza patriotycznego vel niepokornego

Tomasz Sakiewicz - niezależny dziennikarz ogłasza ogólnonarodowe powstanie

Fragment wpisu Tomasza Sakiewicza najego blogu na portalu Salon24.pl (02.08.2013):

Prawdziwe obiektywna relacja niezależnej telewizji Rapublika z manifestacji Prawych Wolaków w Warszawie (11.11.2013)

Anita Gargas i Bronisław Wildstein - nowy standard perfekcyjnej niepokorności i niezależności

Ewa Stankiewicz obnaża kolejny zamach ruskich służb!

Model patriotycznego pisania o kobietach, obowiązujący w przepełnionym chrześcijańską miłością do bliźniego okresie przedświątecznym

  1. 14.12.2014 - "Jakaś Kopacz zostaje premierem mojego kraju. Rządziły tu już takie kreatury jak Bierut czy Gomułka, więc i Kopacz się zmieści. [...] taka sama - gminna - maniera, takie same przaśne, ubogie słownictwo, taki sam kurzy móżdżek. Taki sam też tępy, folwarczny pęd do pieniędzy i kariery. To, że taka Kopacz zostaje premierem, świadczy jedynie o stanie państwa i fatalnej, acz wstydliwej, chorobie, która toczy jego samozwańcze elity. [...] Pospólstwo i czerń istniały zawsze i zawsze też korzystały z nich reżimy, które usiłowały Polakom odebrać wolność. Jest ich wielu. Aktorzy, artyści i wszelakiego płazu sprostytuowani myśliciele gotowi są zjadać własne języki byle tylko nie spojrzeć na 'zjawisko Kopacz' w jego właściwych proporcjach" - Witold Gadowski na łamach portalu stefczyk.info
  2. 23.12.2014 - "Czy nasza premier jest sexy? Nie wiadomo, ale o zewnętrzne walory stara się jak może. W końcu jest szczupła, wcięta w talii, a teraz jeszcze ten lifting. I te wybałuszone oczy, a za uszami poorana czacha" - Stefan Truszczyński na łamach portalu wPolityce.pl
  3. 24.12.2014 - "W przypadku szefowej polskiego rządu elegancja mnie nie obowiązuje. Czuję się z niej zwolniony przez samą Ewę Kopacz. [...] Ewa Kopacz jest już tak naciągnięta za uszami, że z powodu skośnych oczu zaczyna przypominać Japonkę. [...] Kopacz jest dramatycznie niewydolna intelektualnie. To mniej więcej podobny poziom co zarządzanie szpitalem. Tusk wystawił na premiera Kopacz, całkowicie świadomie biorąc pod uwagę jej zdolności umysłowe, a właściwie ich brak. Kopacz na ten szacunek zasługuje w takim samym albo nawet mniejszym stopniu co wiejski głupek aspirujący do roli prezydenta" - Łukasz Warzecha na łamach portalu fronda.pl

Jacek Karnowski - o dobrej elastyczności czyli Love story w Krynicy (08.09.2015)

Marcin Wolski - no, tera im kurwa pokażemy! (17.09.2015)

Profesor Andrzej Wierzbicki z Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego - studium przypadku (ang.: case study) pod tytułem "Zastosowanie dialektyki do rozpoznawania określonej orientacji politycznej" (dla najzdolniejszych patriotycznych studentów!) (02.10.2015)

Tygodnik "wSieci" - prosty i niezawodny sposób na wstawanie z kolan i podbijanie świata (05.10.2015)

Okladkawsieci.jpg
Polskawstajezkolan.jpg

Tygodnik "wSieci" - perfekcyjny przykład owocnej współpracy z patronem prawdziwych patriotów, Świętym Photoshopem (12.10.2015)

Okladka w sieci.jpg

Cezary Gmyz - Lis i Kraśko won z mediów! (ale jakby co, to nie ja!) (28.10.2015)

Rafał Ziemkiewicz - do medialnych karłów (04.01.2016)

Marcin Wolski - modelowe sympatyczne pożegnania prezesa z kolegami (05.01.2016)

  1. "Najdramatyczniej przedstawia się sytuacja w telewizji publicznej. Na bardzo długą zimę odlatują Kraśki i Tadle, mając nadzieję gniazdować w TVN-ie. Dobiega kresu gonitwa za Lisem i Lisicą" - prezes warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Marcin Wolski w artykule "Pożegnania" na łamach "Gazety Polskiej"
  2. "Jest szansa na pozbycie się dokuczliwych Owsiaków i innych glist ludzkich" - Marcin Wolski, ibidem

Wojciech Sumliński - niepokorny wieszcz, którego twórczość plagiatują nawet najwięksi pisarze (w tym nobliści!)

Oryginalne fragmenty genialnej prozy Sumlińskiego w powieści "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego" (2015)
Fragmenty bezczelnie splagiatowane w rzekomych "dziełach" tak zwanych "wybitnych autorów"

Danuta Holecka o zagrożeniu dla demokracji przez demonstracje KOD w obronie Lecha Wałęsy (27.02.2016)

Joanna Lichocka o otwarciu wystawy, która nie była agitką wyborczą i o tym kiedy rządzić będą barbarzyńcy (04.03.2016)

Joanna Lichocka walczy z barbarzyńcami nie tylko na antenie, ale i w sejmie

Joanna Lichocka, posłanka, a jeszcze niedawno dziennikarka, była gościem w jednym z programów TVP Info. W jego trakcie wybierała tematy, przyznawała głos, karciła i przemawiała do widzów, tak jakby nadal sama prowadziła telewizyjne show:

Gdy prowadzący program zauważył, że w czasie otwarcia wystawy, kandydatka PiS na senatora Anna Maria Anders prowadziła kampanię wyborczą, Lichocka stwierdziła kategorycznie:

Prowadzący kolejny raz próbował przerwać monolog posłanki, ale ta się... nie zgodziła:

Jak uczciwie pokazywać w telewizji małe grupki warchołów i wichrzycieli (12.03.2016)

Dzięki brawurowemu odpolitycznieniu i oczyszczeniu z wrogów narodu i wszelkiej maści elementów antyPiSjanistycznych telewizji publicznej, prawi młodzi fachowcy z odnowionych "Wiadomości" TVP, mogą wreszcie rzetelnie informować oszukiwany przez całe lata Naród, błyskotliwie demaskując przy okazji haniebne fałszerstwa wrogich mediów menstringowych.

Na poszczególnych zdjęciach (źródło: gazeta.pl) zestawiono zaprezentowane przez "Wiadomości" TVP kadry z materiału filmowego z rzekomego "marszu" nielicznych grupek awanturników w rzekomej obronie Trybunału Konstytucyjnego (u góry), z tyleż bezczelnie, co nieudolnie sfałszowanymi rzekomymi "zdjęciami", opublikowanymi przez antywolskie wrogie media (poniżej).

(Kliknij zdjęcie aby powiększyć)

Dorota Kania - niepokorni piętnują aferzystów (21.03.2016)

W programie publicystycznym "Minęła dwudziesta" na antenie odnowionej narodowej TVP Info, omawiany jest fakt rozpoczęcie w Gdańsku procesu w głośnej aferze Amber Gold, w której dokonano oszustw i wyłudzeń na kilkaset milionów złotych.

Wśród komentatorów sprawy jest czołowa perfekcyjnie niepokorna dziennikarka Dorota Kania, niewinnie skazana w dniu 04.02.2016 przez Sąd Rejonowy w Warszawie na dwa lata więzienia w zawieszeniu za powoływanie się na wpływy w rządzie PiS i wyłudzenie 270 tysięcy od rodziny biznesmena Marka Dochnala.

Niezalezna.pl i Fronda.pl odkrywają list Michnika do Kiszczaka (21.03.2016)

Niezalezna.pl:

"A teraz najnowszy news. Jak podał Instytut Pamięci Narodowej w jednym z pakietów zabezpieczonych dokumentów jest również: "oryginał odręcznego listu Adama Michnika z 11 grudnia 1983 r. do ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka, wysłanego z Aresztu Śledczego przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie."'

Fronda.pl:
"Za czasów PRL Adam Michnik walczył z komuną - tak o sobie lubi opowiadać sam Michnik. Okazuje się, że za komuny Michnik Adam, podobnie jak Celiński, Passent, Tyszkiewcz, pisał płomienne listy do towarzysza Kiszczaka. Niby wszyscy wiedzą, ale teraz raz jeszcze się dowiedzą, co Michnik pisał. [...] Na razie nie wiem, co obecny redaktor 'Gazety Wyborczej' pisał w '83 r. do Czesława Kiszczaka. W środę poznamy treść listu!."

"Gazeta Wybiórcza":
"Adam Michnik wysłał list do gen. Czesława Kiszczaka oficjalną pocztą więzienną 12 grudnia 1983 r. Jeszcze w tym samym roku został wydany przez podziemne wydawnictwo CDN. W kolejnych latach był wielokrotnie przypominany - ze względu na swój niezapomniany styl."'

Piszę ten list wyłącznie we własnym imieniu, ale mam podstawy, by sądzić, że podobnie rozumują tysiące ludzi w Polsce. Doszedłem do przekonania, że składając mi propozycję opuszczenia Polski:
1) przyznaje Pan, że nie uczyniłem nic takiego, co by upoważniało praworządny urząd prokuratorski do formułowania zarzutów o 'przygotowaniu do obalenia ustroju siłą' lub 'osłabiania mocy obronnej państwa', zaś praworządny sąd do orzekania wyroku skazującego. Podzielam ten pogląd;
2) przyznaje Pan, że wyrok jest już ustalony na długo przed rozpoczęciem procesu. Podzielam ten pogląd;
3) przyznaje Pan, że akt oskarżenia sformułowany przez dyspozycyjnego prokuratora i wyrok skazujący, orzeczony przez dyspozycyjnych sędziów, będą na tyle nonsensowne, że nikogo w błąd nie wprowadzą, skazanym przyniosą chwałę, a skazującym i ich dysponentom - hańbę. Podzielam ten pogląd;
4) przyznaje Pan, że celem toczącego się postępowania karnego nie jest zadośćuczynienie prawu, lecz pozbycie się przez elitę władzy kłopotliwych oponentów. Podzielam ten pogląd. Na tym wszakże kończy się zgodność naszych opinii.

Uważam bowiem, że:
1) aby tak jawnie przyznać się do deptania prawa, trzeba być durniem;
2) aby będąc więziennym nadzorcą, proponować człowiekowi więzionemu od dwóch lat Lazurowe Wybrzeże w zamian za moralne samobójstwo, trzeba być świnią;
3) aby wierzyć, że ja mógłbym taką propozycję przyjąć, trzeba wyobrażać sobie każdego człowieka na podobieństwo policyjnego szpicla.

"Komentowości TVP" "przypadkowo" nie wspomniały o Marii Kaczyńskiej (09.04.2016)

Reporterka Wiadomości TVP przywołała małżonki Bronisława Komorowskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego:

O Marii Kaczyńskiej nie wspomniano.

Ewa Stankiewicz bohatersko postuluje przywrócenie kary śmierci (10.04.2016)

Joanna "Komisarz" Lichocka ustawia scenę polityczną Wolski i brawurowo lustruje dziennikarzy sportowych na portalu Niezalezna.pl (19.05.2016)

Tygodnik "wSieci" pokazuje Tuska wybierającego unijne luksusy (29.05.2016)

Tuskwybralluksusy.jpg

Tygodnik "Do Rzeczy" organizuje krucjatę przeciwko niewiernym Turkom (20.06.2016)

Husarz.jpg

Ewa Stankiewicz w wywiadzie w TV Republika pogrąża rzekomego prof. Adama Strzembosza, który chroni sędziów-zbrodniarzy przed lustracją i karą (17.09.2016)

Totalny paraliż w Niemczech dosięga już nawet Grecji! - patriotyczny portal wPolityce.pl (23.09.2016)

Emigrecja.jpg

Prawdziwie patriotyczne epitafium dla Andrzeja Wajdy - szefowa "Komentowości TVP" Marzena Paczuska (09.10.2016)

Paczuska.jpg

"Komentowości TVP" lustrują notorycznie demonstrującego przeciw Partii i megamocnemu rządowi, a nawet w obronie praw zwierząt w cyrkach, wichrzyciela (10.10.2016)

W tym czasie na ekranie pojawił się profil na Facebooku i kolejne zdjęcia. Lustrowany działacz brał udział w: marszu kobiet, Buncie Ciał przed Sejmem, protestach KOD-u, marszu równości, proteście artystów, a nawet - podkreślał z oburzeniem reporter - w obronie praw zwierząt w cyrkach.

Niedługo później na antenie TVP, w programie "W tyle wizji", pojawiły się szyderstwa:

Lustrowaną w "Komentowościach TVP" osobą był Marek Kossakowski. Reporter "Komentowości TVP" nie wspomniał o tym, że Kossakowski jest współprzewodniczącym Partii Zieloni, a w okresie PRL był działaczem opozycyjnym. Współpracował m.in. z KSS KOR czy Niezależną Oficyną Wydawniczą, prowadził kolportaż wydawnictw podziemnych i udostępniał własne mieszkanie na potrzeby wydawnicze. W stanie wojennym, między 17 grudnia 1981 a 20 lipca 1982 był internowany w ośrodku odosobnienia na warszawskiej Białołęce.

O zasługach przewodniczącego Zielonych może świadczyć jego biogram w "Encyklopedii Solidarności":

Marek-Kossakowski.jpg

Dominik Uhlig z "Gazety Wybiórczej" żartował natomiast, że reporter "Komentowości TVP" wykonał słaby research. Nie wspomniał bowiem o tym, że bohater materiału pracował przed laty w "Wybiórczej". Po emisji materiału Kossakowski podziękował wszystkim wrogom narodu za wyrazy solidarności i bezczelnie oświadczył:

Następnie w najgorszym, rynsztokowym języku znieważył czynnie posłów Partii pod Sejmem odzyskanej IV RP na manifestacji zorganizowanej rzekomo w proteście przeciwko wystąpieniu w Sejmie Paula Camerona, badacza, który zajmuje się homoseksualizmem, ale nie jest uznawany w świecie nauki:

"Komentowości TVP" lustrują próbę wpłynięcia na wynik wyborów prezydenckich w 2015 roku (31.10.2016)

W swoim pierwszym materiale autorstwa marcina Tulickiego "Komentowości TVP" doniosły, że dotarły do "szokujących" informacji wskazujących na tajne powiązania córek Bronisława Komoruskiego i prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego prowadzących do próby wpłynięcia na wynik wyborów prezydenckich:

Przed kamerą TVP stanął prezenter "Komentowości TVP" Krzysztof Ziemiec, który przyznaje, że był jednym z uczestników szkolenia. Tłumaczył, że "nie miał wiedzy", kto będzie prowadził zajęcia. Ziemiec umieścił wcześniej na TT oświadczenie:

Oswiadczenie Ziemca.jpg

Zofia Komorowska, w korespondencji mailowej z dziennikarzem TVP, tłumaczyła, że nie ma nic wspólnego z tym szkoleniem, a z członkostwa w Stowarzyszeniu 61, które je prowadziło, zrezygnowała w 2010 r.

Na ekranie pokazana została poniższa infografika z siecią powiązań:

Tajemnicze-szkolenia-przed-debata.jpg

Jako ekspert w tej sprawie wypowiedział się Wojciech Biedroń z wPolityce.pl, który orzekł, że *"...na pewno była to nieudolna próba wpłynięcia na wynik wyborów." Poprzedni wicedyrektor TVP1 Andrzej Godlewski zapewnił, że pytania, które w czasie debaty zadawali Krzysztof Ziemiec i Dorota Gawryluk, były ich autorstwa. Pokazano jednak fragment, w którym Komorowski sam zadaje pytanie Dudzie, powołując się na portal MamPrawoWiedziec.pl, którego wydawcą jest Stowarzyszenie 61, a jego prezesem jest Róża Rzeplińska, córka prezesa TK.

Róża Rzeplińska w rozmowie z portalem naTemat.pl zaprzecza, jakoby wpływała na dziennikarzy. Przyznała, że na prośbę TVP Stowarzyszenie 61 spotkało się nimi, "by przekazać wiedzę o tym, jakie wyzwania stoją przed Polską". Wyjaśniła, że wiedza części dziennikarzy jest "powierzchowna", a stowarzyszenie miało im pomóc ją pogłębić. Rzeplińska podkreśliła, że Stowarzyszenie 61:

Oświadczenie w sprawie ostatnich materiałów "Komentowości TVP" wydała też wspomniana przez Tulickiego Fundacja Pracownia Badań i Innowacji Społecznych "Stocznia". Członkowie stowarzyszenia zaznaczają, że "Komentowości TVP" nadają "negatywną ocenę i sensacyjny charakter publicznie dostępnym danym z Krajowego Rejestru Sądowego". Dodają, że w organizacji działają też osoby, które można by powiązać z Partią:

TVP Info lustruje Radę Imigrantów przy prezydencie Gdańska (01.11.2016)

TVP Info opublikowało minutowy materiał o Radzie Imigrantów w Gdańsku, w ktorej składzie jest dwunastu mieszkańców miasta, pochodzących m.in. z Czeczenii, Palestyny, Anglii, Niemiec, Tunezji, Ukrainy, Kolumbii, Kazachstanu, Uzbekistanu, Rosji i Syrii. Większość materiału o Radzie Imigrantów to rzekomo montaż ujęć przedstawiających agresywne osoby z ciemniejszą karnacją. Widz może mieć wrażenie, że uchodźcy z natury są niebezpieczni i agresywni, a prezydent właśnie takich ludzi chce osiedlić w Gdańsku. Materiał wyemitowano w programie "Minęła dwudziesta" i opublikowano na Facebooku. Został opatrzony opisem:

Materiał nie tylko stronniczo przedstawia uchodźców, ale ma się rzekomo nijak do pracy gdańskich urzędników. Wśród członków Rady Imigrantów znaleźli się przedsiębiorcy, inżynierowie, pedagodzy, naukowcy - osoby w Gdańsku mieszkające, pracujące i działające na rzecz mieszkańców. Mają doradzać prezydentowi w kwestii integracji imigrantów - tych, którzy w mieście już się osiedlili.

Dossier fotograficzne ukazujące prawdziwe oblicze imigrantów wg TVP Info

Wściekły atak na Facebooku zwolenników islamizacji IV RP

Suflują na Facebooku twórcy portalu Uchodzcy.info, zajmującego się tematyką uchodźców, zdjęcia przedstawiają zdarzenia najprawdopodobniej z Europy i Bliskiego Wschodu, jednak są one:

Pod filmem zebrała się spora liczba negatywnych komentarzy na fanpage'u TVP Info:

Wściekły atak niejakiego Gerharda Gnaucka, korespondenta "Die Welt" w Wolsce, rzekomo doktora politologii i historyka

"Komentowości TVP" lustrują: TW "Bolka" (pseudonim operacyjny: "Lech Wałęsa"), Różę Thun, Mateusza Kijowskiego i Krystynę Jandę - 06.11.2016

Były prezydent Lech Wałęsa, europosłanka PO Róża Thun i lider KOD Mateusz Kijowski ośmielili się udzielić antywolskich wywiadów niemieckiemu dziennikowi "Suddeutsche Zeitung", w których wyrażali obłudne zaniepokojenie związane z jedynie słusznymi decyzjami podejmowanymi przez megamocny rząd Partii. TW "Bolek" (pseudonim operacyjny: "Lech Wałęsa") wezwał Unię Europejską do podjęcia "efektywnych działań" w celu rzekomego ratowania demokracji w Wolsce (05.11.2016):

Zgodnie z powszechnie obowiązującą w kręgach PiSteligencji zasadą pani Dulskiej brudy własne należy prać wyłącznie we własnym domu i dlatego także hołdujące najlepszym tradycjom dulszczyzny "Komentowości TVP" udzieliły ciemnemu ludowi lekcji na miejscu:

Zlustrowano także Krystynę Jandę, która na łamach niemieckiego dziennika rozważała scenariusz zamknięcia swoich teatrów. Jak przyznała aktorka, wiele państwowych instytucji i koncernów wycofało się z finansowego wspierania ich działalności. Wybitna niegramotna niepokorna aktorka Katarzyna Łaniewska w materiale "Komentowości TVP" mówiła o Jandzie:

"Komentowości TVP" nazywają jedynie słusznie radykalną opozycję okupantami - 07.01.2017

W "Komentowościach TVP" pojawił się kolejny materiał o osławionej "radykalnej opozycji", która od 16-12.2016 r. bezczelnie i bezprawnie protestuje w sali plenarnej Sejmu. Tym razem jednak wybitni niegramotni niepokorni autorzy materiału, szukając odpowiedniego określenia dla rzekomo protestujących, a tak naprawdę awanturujących się posłów, postanowili nazwać ich krótko i węzłowato okupantami:

Próba egzegezy histerycznej historycznej

Nawet słownik języka polskiego PWN podaje następującą definicję słowa okupant:

Nie trzeba sięgać do słownika, żeby wiedzieć, że w Wolsce to słowo kojarzy się jednoznacznie - z okupacją sowiecką i niemiecką z czasów II wojny światowej.

Wściekły atak popleczników zdemaskowanej tymczasowej siły okupacyjnej

Jak wykorzystywać zaawansowane techniki komputerowe dla ocalenia zagrożonej Ojczyzny - "Wiadomości" TVP (15.01.2017)

Serduszko2.jpg

"Komentowości TVP" nazywają jedynie słusznie prawicowego terrorystę muzułmaninem - 30.01.2017

Wiadomosci--zamachu-na-meczet-dokonali-muz.jpg
45 minut.jpg

29.01.2017 wieczorem w meczecie w kanadyjskim Quebecu doszło do zamachu, w którym zginęło sześć osób. Policja zatrzymała wtedy dwóch podejrzanych - Kanadyjczyka i imigranta pochodzenia marokańskiego. 30.01.2017 późnym popołudniem w mediach pojawiła się informacja, że Marokańczyk nie jest już podejrzany i występuje w charakterze świadka. Taką informację podała na konferencji prasowej miejscowa policja, a po godz. 18:00 na całym świecie upubliczniła ją agencja Reuters. Jedynym podejrzanym był 27-letni student Alexandre Bissonnette, który był znany ze swoich radykalnych i ksenofobicznych poglądów. Jak podała kanadyjska policja, kilka minut po ataku Bissonnette sam zadzwonił na numer alarmowy i przyznał się do winy. Mężczyzna jest oskarżony o zabicie sześciu osób i próbę zabicia pięciu.

30.01.2017 w głównym wydaniu "Komentowości TVP" pojawił się materiał na temat zamachu:

W tym momencie wiadomo już było, że to nieprawda. Ponadto, w programie nie pojawiła się informacja o Kanadyjczyku, który był już wtedy jedynym podejrzanym.

Wybitny niegramotny niepokorny dziennikarz Krzysztof Ziemiec podał ten wpis dalej, tłumacząc się w ten sposób, że newsroom może nie docierać do kluczowych faktów tuż przed publikacją materiału. Nie przeprosił za rozpowszechnianie informacji, które mogą potęgować panujące w tej chwili w Polsce nastroje ksenofobiczne. Zamiast tego polecił wszystkim "więcej dystansu".

31.01.2017 o godzinie 14:45 materiał był nadal dostępny na stronie "Komentowości TVP" strzelali-do-muzulmanow

TVP "Info" nazywa jedynie słusznie maskę przeciwpyłową "Gazety Wybiórczej" budionówką - 03.02.2017

"Ekoprezent od „GW”. Maska przeciwsmogowa w kolorach budionówki"
Czwartkowe wydanieGazety Wyborczejwzbogacone zostało o gadżetmaseczkę antysmogową. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że owa maseczka swoimi kolorami bliźniaczo przypomina czapkę bolszewicką, na co uwagę zwrócił jeden z użytkowników Twittera.

Budionówka z kolei to rosyjskie nakrycie głowy, które używane było w Armii Czerwonej. Budionówki wykorzystywane były dopiero po powstaniu Armii Czerwonej w 1918 roku, gdy komunistyczne władze chciały zerwać ze standardami umundurowania z czasów carskiej Rosji. Dla portalu tvp.info sprawę skomentował doktor Jerzy Targalski [ od 2009 roku specjalista od złogów gomułkowskich w Polskim Radiu, obecnie czołowy ekspert Partii w sprawach bezpieczeństwa i dezinformacji oraz ekspert od służb specjalnych i dezinformacji - przyp. Muzeum IV RP ]:

Sadzenie drzew a katastrofa smoleńska - 21.03.2017

W całej Wolsce sadzono 21.03.2017 r. drzewa w ramach wywrotowej akcji osławionej Platformy Obywatelskiej "#DrzewaPlus". O inicjatywę była pytana przez wybitnie niegramotnego niepokornego dziennikarza Marka Pyzę wicemarszałek Sejmu, niejaka Małgorzata Kidawa-Błońska w programie "Kwadrans Polityczny" w TVP:

Zgubne efekty opętańczej polityki propagowania wszelkiej maści sodomictwa, pedalstwa i pedofilstwa oraz haniebnego wdrażania na masową skalę szalonej ideologii dżęderrr! - TVP Info (26.04.2017)

Orangutan.jpg

"Komentowości TVP" wynalazły nową metodę kompilacji sondaży - 06.05.2017

Skad-takie-wyniki-.jpg